Anna Bereźnicka-Kalkowska – „Moje martwe”

Na pozór mało emocjonalne martwe natury Anny Bereźnickiej-Kalkowskiej  robią wrażenie i zmuszają  do pewnej refleksji. Przy bliższym ich poznaniu dowodzą o dużych umiejętnościach kompozycyjnych autorki. Często zachwycają użytymi efektami świetlnymi, a często odtwarzaniem różnych niewiarygodnie skomplikowanych faktur.

 

Malarka należy do osób o stałych zapatrywaniach i poglądach, również na swoją twórczość. Praktycznie do dziś nie zmieniła obranej przed laty drogi. Nie eksperymentuje i nie poszukuje nowych środków wyrazu. Co nie oznacza, że jej malarstwo stoi w miejscu. Maluje martwe natury, porusza się więc w trudnej materii kompozycji. Może niemodnej, ale wielbicielom tradycyjnej sztuki malarskiej dającej wiele zaskakujących przeżyć estetycznych.

 

 

Przekonać się o tym można podczas ostatniej prezentacji jej malarstwa w sopockim „Sanatorium Cafe”. Miejscu gdzie ostatnio często, gości dobra wybrzeżowa sztuka. Bereźnicka, po roku nieobecności, powraca z nowymi przedstawieniami, ale w podobnych kompozycjach, formie i estetyce, dalej przypominającej trochę holenderskie spojrzenie na ich „still-leven”. Wprowadza jednak coraz śmielej nieznane wcześniej przedmioty. Przywołuje tym samym symbolikę, niosącą oczywiste nowe skojarzenia.

 

 


Pewnie przerwa i odnowa, potrzebna była na złapanie świeżego oddechu i nowego wiatru w żagle. Myślenie, po pewnym czasie odpoczynku o martwej naturze, która jest dla artystki w hierarchii motywów, tym jedynym najważniejszym gatunkiem malarskim, wywołało nieco inny powrót do oprawy i  natężenia światła. Wprowadziła nowy walor kolorystyczny. Pamiętamy jej lekkość tiulu, koronek, firanek czy blików i połysków nadających przejrzystości szklanym przedmiotom.

 

 

 

Na wystawie zobaczyć możemy również stare kompozycje, z serii czaszek zwierzęcych. Mocne obrazy, być może z dużym podłożem treści moralizatorskich. Nowe propozycje artystki trochę nawiązują do tamtych treści, choć przedstawienia wchodzą już w czerwienie,  szarości i czernie. Zbliżają się do ciemnej raczej mrocznej symboliki, rodem z XVII wiecznych holenderskich obrazów przemawiających językiem kodów i szyfrów ówczesnych malarzy. Przypuszczam, że to wynik jej wrażliwości i pewnych obaw egzystencjalnych.

 

Anna Bereźnicka-Kalkowska (z lewej ) i Ewa Rachoń (MTG)

 

Zaraz jednak obok tej mrocznej estetyki pojawiają się prace pochodzące jakby z innego świata. Jasne, ciekawe kompozycje odkrywające nowe możliwości szerokiego otwarcia na życie. Świata niepozbawionego myślenia o wszechobecnej ,ważnej seksualności, co prawda w zakodowanej symbolice, ale coraz śmielszej formie, pociągającej i intrygującej. Niby proste atrybuty związane ze światem morza, inteligentnie zestawione w zaskakującej oprawie kolorystycznej. Często banalne, ale występujące i pokazane w niewiarygodnych znaczeniach. Maluje je czasami zupełnie jakby przypadkowo, choć kto wie?

 

 


Wiadomo o wielkiej miłości artystki do zwierząt a szczególnie do koni. Tę symbolikę w jej pracach możemy odczytać bez problemu, jednak to nie sprawa w odszyfrowywaniu kodów malarskich. Bowiem w malarstwie Bereźnickiej nie chodzi o rozwiązywanie zagadek. Tu mamy do czynienia z inteligentną wyobraźnią, tworzącą pewną iluzję skomplikowanej wielowymiarowej rzeczywistości, zamkniętej  płaską przestrzenią w małych ramach obrazu. Świat Bereźnickiej pełen różnych kodów i definicji, czasami trudnych, czasami łatwych, czasami przyjemnych, czasami ambitnych jest światem dla wszystkich, nie zamyka drogi  przed nikim i nie zmusza do ich definiowania. To ma być przeżycie, a zarazem przyjemność. Jeżeli tak jest, to duża satysfakcja dla odczytującego, a dla artystki pewnie podwójna.


Sopot „Sanatorium Cafe” – wystawę oglądać można do 5.10.2014

Stanisław Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam