Pokoleniowe trwanie gdańskiej kultury

Mało brakowało, a z gdańskiego krajobrazu bezpowrotnie zginęłaby z południowej ściany wyburzanego byłego kina „Leningrad” mozaika Anny Fiszer. Jedna z największych, a zarazem najciekawszych realizacji przestrzennych naszego miasta. Na razie udało się ją uratować, ale czy na pewno? I jaki będzie jej dalszy los?

 


Gdańskie życie kulturalne trwa nadal. Jest urozmaicone i bogate, mamy czym się chwalić, ale to dzięki wielu pokoleniom gdańszczan, które dbały o tę spuściznę. W Muzeum Narodowym w Oliwie trwa wystawa abstrakcji przestrzennej Kalinowskich, dopiero co zakończyła się wystawa malarstwa Danuty Joppek, a Muzeum Narodowe w Gdańsku wystawia znakomite rysunki wybitnego gdańskiego malarza Felixa Mesecka. To wydarzenia kulturalne ostatnich dni. Mógłbym do nich dołożyć jeszcze wiele innych, ale zawsze tak było w Gdańsku i nie zawsze trzeba było walczyć o zachowanie naszego dziedzictwa kulturowego, tak jak w ostatnich stu latach.  Zachowanie się rysunków Mesecka, tak jak w wypadku Anny Fiszer, możemy uważać za wynik walki grupki świadomych, inteligentnych, mądrych ludzi. Ludzi myślących o naszych korzeniach. Przypomnę, że jego dzieła były jeszcze bardziej narażone na zniszczenie, niż mozaika Anny Fiszer, bowiem twórczość Mesecka już od roku 1933 zaczęła trafiać na listę „sztuki zdegenerowanej”. Ministerstwo Propagandy i Oświecenia Publicznego Rzeszy kierowane przez Josepha Goebbelsa tropiło wszelkie przejawy nowatorskich kierunków w niemieckiej sztuce, których przedstawicielem był również gdańszczanin. Zbiory Muzeum Miejskiego Wolnego Miasta Gdańska w dużej części przetrwały także wojnę, choć jeszcze wiele pozycji znajduje się w niemieckich i rosyjskich magazynach oraz w prywatnych rękach. Ale czy nadal jeszcze dziś sztukę musimy chronić przed ludzką głupotą, ignorancją zachłannością i indolencją? Depczemy swoją tożsamość, korzenie i historię. Zatracamy to co ciężko budowały pokolenia. Komercjalizacja przeszła granice przyzwoitości. Jeszcze będziemy ciężko płakać nad utraconymi bezkarnie obiektami, które dziś beztrosko skazujemy na zagładę i zapomnienie. To tytułem wstępu, a teraz trochę szczegółów, ale jakże istotnych dla trwania gdańskiej pasji sztuki, która tworzy naszą  kulturową tożsamość .

Anna Fiszer (1909-2002)
Nie przebiła się do naszej świadomości tak jak jej przyjaciele i koledzy - Aleksander Kobzdej, Józef Czapski, Piotr Potworowski czy jej partner życiowy Władysław Lam, z którym mieszkała w Oliwie przy ulicy Podhalańskiej 16. O tego rodzaju popularności w gdańskim środowisku artystycznym decydowało również miejsce zatrudnienia. Zawsze Politechnika Gdańska i jej malarstwo na Wydziale Architektury było trochę w cieniu Malarstwa PWSSP w Gdańsku. Anna Fiszer pracowała właśnie na Politechnice i od 1966 roku kierowała Katedrą Malarstwa, Rysunku i Rzeźby na Wydziale Architektury. Pracowała wśród takich osobowości polskiej sztuki jak: Lam, Gerżabek, Brodowicz, Góra czy Kita.


Ukończyła studia w roku1931 w Warszawskiej Wyższej Szkole Sztuk Zdobniczych u prof. Tadeusza Noskowskiego i Edwarda Butrymowicza oraz ASP w Warszawie u prof. Karola Tichego. Poza malarstwem zajmowała się grafiką i drukowaną tkaniną artystyczną.

 

Anna Fiszer, mozaika, widok od ul. Lektykarskiej
fot. Kuba Karłowski

 


Dzieło artystki stworzone na ścianie kina w połowie lat 50-tych należało do najznakomitszych realizacji tego typu na Wybrzeżu. Profesor Stanisław Tesseyre w jednym ze swoich artykułów w roku 1961 po Sopockim Festiwalu Sztuk Plastycznych napisał, że jej wystawa jest jednym z ważniejszych wydarzeń artystycznych ostatniego czasu w Polsce, a dorobek określił jako „stanowiący trwały wkład w sztukę polską”. Jej konstruktywistyczne poszukiwania znalazły między innymi swój wyraz w tej ściennej realizacji geometrycznej abstrakcji. Artystka często sięgała w swoich projektach do rozbijania formy kwadratu i korzystania z jego linii układających się równolegle i prostopadle czasami również skośnie. W  swojej twórczości inspirowała się naturą, sięgała do tradycji ludowej, ale także do podziałów wynikających z natężenia dźwięków w muzyce. Projektowała, malowała, tworzyła podług reguł geometrycznych, pod koniec życia dopuściła inne myślenie, ale klasyka rytmu malarskiego była daleko.

Felix Meseck (1883-1955)
Prezentowana w Muzeum Narodowym w Gdańsku wystawa 44  rysunków Mesecka jest bodaj pierwszym publicznym pokazem jego prac w Polsce. Ten wybitny gdańszczanin, zapomniany malarz i grafik został wreszcie pokazany. Ilustracje pochodzą z zasobów Muzeum Miejskiego Wolnego Miasta Gdańska, które mimo wielu obostrzeń dotyczących sztuki niemieckiej po dojściu nazistów do władzy dalej gromadziło dzieła współczesnych artystów niemieckich. To zapewne zasługa wybitnego niemieckiego historyka sztuki Willy Drosta, który od roku 1930  kontynuował studia swoich poprzedników nad badaniem i tworzeniem zbiorów malarstwa gdańskiego. Prace  Felixa Mesecka, Emila Nolde czy Maxa Slevogta  zaliczane do tzw. „sztuki  zdegenerowanej” nie były palone, a wręcz przeciwnie trafiały do magazynów gdańskiego muzeum. Dziś dzięki zapobiegliwości mądrych, rozważnych ludzi możemy delektować się tą wybitną sztuką. Wystawa rysunków Felixa Mesecka inicjuje bardzo ciekawy cykl wystaw „Między  Słowami”, w którym do końca roku zobaczymy jeszcze dzieła Daniela Chodowieckiego, Artura Dürera, Maxa Slevogta i Bruno Paetscha.
Jeden z kolejnych artykułów „Galerii Sztuki Gdańskiej” poświęcę Felixowi Meseckowi.

 

Felix Meseck, Ilustracje do "Złotego garnka" - Ernsta T. A. Hoffmanna, ok. 1940, Muzeum Narodowe w Gdańsku
fot. Stanisław Seyfried

 

 

Danuta Joppek
Każda z wystaw artystki, wpisuje się w promowany przeze mnie „Pokoleniowy wymiar gdańskiej pasji malarskiej”. Wystawa, o której chcę wspomnieć zakończyła się chwilę temu. Danuta Joppek o ugruntowanej już pozycji w środowisku gdańskich artystów tym razem przedstawiła kilka obrazów w towarzystwie ilustracji swojej wnuczki Elfie. Rezolutnej dziewczynki mieszkającej na południu Francji, w magicznym miejscu dla światowej sztuki, gdzie mieszkał i tworzył Marc Chagall czy André Verdet. W Saint-Paul-de-Vance Danuta Joppek często maluje, wystawia i odpoczywa ładując tam swoje „akumulatory” przed wyzwaniami malarskiego zawodu, tworząc w większości jednak w Gdańsku.

 

Danuta Joppek
fot. Stanisław Seyfried

 

 

Danuta Joppek i Elfie
fot. Kuba Karłowski

 

 

Teraz zapragnęła wprowadzać w życie artystyczne swoją wnuczkę. To trudny mecenat, ale jakże miły, przyjemny i uroczy o czym przekonuje w tytule wystawy „Grunt to rodzinka II”. Miałem okazję przed sześciu laty zobaczyć pierwszą edycję tej wystawy. Bez zagłębiania się w szczegóły, teraz dziecięce prace wnuczki nadały wystawie zupełnie innego kolorytu i wymowy. Malarka mówi o zbawiennej inspiracji tchnącej świeżością prac Elfie. Już  prof. Władysław Lam, którego nazwisko przywoływałem wcześniej, w swojej rozprawce „Twórczość przejawem instynktu życia” pisał o obrazach dzieci nie skażonych obcymi wpływami, porównując je do  atawistycznej twórczości pierwotnego człowieka. Twórczości powstającej z łatwością dzięki zdecydowanym uproszczeniom. To kolejny udany pomysł na promowanie sztuki. Przypomnę jedynie cykliczne wystawy „W drodze”, które Danuta Joppek przygotowuje już od lat i które z wielkim powodzeniem wpisały się w krajobraz wybrzeżowej sztuki. Wystawa ta po raz kolejny przybliżyła jej klimatyczne malarstwo, charakteryzujące się tym poetyckim, tajemniczym kolorytem, mozolnie tworzonym i powstającym w zaciszu rozważań nad otaczającą rzeczywistością.

Stanisław Seyfried 

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam