Na plaży
Artur Baranowski (1958)
Artur Baranowski, gdyński malarz, pejzażysta, często oceniany przez pryzmat ojca, znakomitego polskiego marynisty Henryka Baranowskiego, dziś tworzy według swojej stylistyki. Jeszcze podczas gdańskich studiów, młody Baranowski traktowany był jako pewnego rodzaju ”relikt”. Jego sztuka mocno zakorzeniona w tradycji malarstwa tradycyjnego, którą chłonął w pracowni ojca odsądzana była od czci i wiary. Początkujący adept malarstwa chcąc nie chcąc, wychowywany przez rodziców malarzy, głęboko wtopił się w estetykę ich sztuki.
Po wielu latach, doświadczeń i studiach w berlińskich uczelniach Artur Baranowski nie odszedł od tradycji, nadal maluje tak jak jego rodzice, ale jego droga, śmiało można powiedzieć nie jest tym samym. Na pewno jest kontynuatorem najlepszych tradycji polskiego malarstwa marynistycznego. Jeżeli wymienię jego osobę w rzędzie z takimi tuzami polskiej marynistyki jak Nałęcz, Mokwa, Szwoch, Suchanek, Dzierzencki czy Klukowski, to się nie pomylę. Baranowski po wielu doświadczeniach, dziś jawi się jako artysta zasługujący na uznanie . Jego bardzo szeroka wiedza malarska, architektoniczna i graficzna sytuuje go wśród twórców z jednej strony mających duży szacunek do klasyki, a z drugiej umiejących dostrzec naciskającą współczesność. Jest dumny, że może swobodnie realizować drogę swoich rodziców, którzy przez cały okres twórczości byli zwolennikami realizmu. Czy było to malarstwo dokumentalne ?. Na pewno nie, choć w pewnym sensie, być może, ale duży wpływ na stylistykę Baranowskiego seniora, mieli jego koledzy Mokwa i Suchanek. W wielu pracach szczególnie tych malowanych szybko w krajach orientu, widać także postimpresjonistyczne echa. Artur Baranowski zachowuje w swojej twórczości te najlepsze momenty choć czucie pewnych niuansów może być niedoścignionym wzorem. Szczególnie kolor , którego specyfika w krajach śródziemnomorskich zdaje się być używana w mało sprecyzowanych tonacjach, bo na przykład oddalone wzgórza wydawać by się mogło, że są za mgłą, która mgłą nie jest, ale kolor stanowi trudną do określenia nieklarowną barwę. To jeden z tych niuansów różniących ucznia od mistrza. Artur Baranowski do świata sztuki wchodził dość wcześnie , bowiem w wieku dwudziestu lat (1978) w klubie Marynarki Wojennej w Gdyni odbyła się jego pierwsza wystawa, kolejna nieopodal w pawilonie artystycznym przy Skwerze Kościuszki i w 1986 roku wraz z rodzicami w sopockim BWA . Tworzenie swojej stylistyki okupione było wieloma trudnymi wyborami, ale w dużej mierze początek studiów w gdańskiej PWSSP i postawie wybitnych wykładowców pomógł w wyborze właściwej drogi. … ”Pamiętam – wspomina artysta - że pokonywać trzeba było wiele trudności wynikających ze zrozumienia i akceptacji tradycyjnego malarstwa, ja malowałem jak nauczył mnie ojciec, a to było trudne do zaakceptowania, choć kilku moich wykładowców, wspominam z dużym szacunkiem i podziwem, oni byli pełni zrozumienia, u nich mimo wszystko znalazłem sympatię, myślę o prof. Dyakowskim, Usarewiczu i Olszewskim…” Meandry tradycyjnej sztuki były w odwrocie, liczyło się zupełnie co innego i to nie był problem tylko Baranowskiego, nie wymienię nazwisk, ale wiele dobrze zapowiadających się karier artystycznych zostało wówczas zaprzepaszczonych. Po wcześniejszych doświadczeniach z socrealizmem dmuchano na zimne i wbrew czasami zdrowej logice na siłę starano się nowej sztuce nadawać świeży, nietradycyjny wymiar. W wielu wypadkach kończyło się to brakiem akceptacji we właściwym procesie rozwoju młodych twórców, przerwaniem naturalnych nici rozwoju artystycznego, przeskoczeniem na wyższą półkę z pominięciem kilku podstawowych szczebli postępu. …” Było niełatwo, trudny moment w mojej karierze, ale zrekompensowałem sobie to w Berlinie na studiach graficznych, a później na architekturze, może nie spełniałem moich artystycznych aspiracji, ale w ówczesnym czasie poprawiłem sobie sytuację bytową. Jednak cały czas otwarty był dylemat, architektura czy malarstwo ? Wybrałem malarstwo, podczas malowania zmienia się percepcja postrzegania świata, która wraz z trwaniem nabiera sensu, włącza się innego rodzaju myślenie. Czuć, że człowiek zmienia się, to nie projektowanie, swoboda myślenia wprowadza nową poetykę…” Artur Baranowski należy do kategorii malarzy z innego, starego świata, wymierających pejzażystów. Zawsze borykał się z tym problemem, tak zresztą jak kilku innych polskich malarzy. Dziś uważa, że pierwsze lekcje malowania u ojca były najlepszą szkołą, żałuje, że nie dość pilnie i precyzyjnie je zapamiętał. Wykłady w których brał udział w berlińskich uczelniach na grafice i architekturze, może dały szeroką perspektywę, ale studia w Gdańsku i u ojca dały coś więcej, coś czego nie jest do zdobycia na żadnym wykładzie. Myślę ,że to coś, to pewnego rodzaju metafizyka łącząca ojca i syna. To prawda, że wielu krytyków może mieć problem z oceną i powrotem do tej jak mówią przebrzmiałej sztuki, ale to wystawy decydują o tym, czy znajduje ona jeszcze swoich zwolenników. Rodzinny dom , rozmowy z ojcem nadały właściwy kierunek malarski. Czasami nie trudno dopatrywać się pewnych analogii, ale to zrozumiałe, to talent ojca był tym drogowskazem i jego uwagi na temat pracy i jeszcze raz pracy. Marynistyka Artura Baranowskiego często dorównuje pracom ojca, szczególnie te krajobrazy z Rewy i Osłonina, miejsc stworzonych do pejzażowego malowania. Kolor i światło decydują o klimacie poszczególnych ujęć, to podstawa, ale też miejsce. Różne rejony świata mają swoją indywidualną specyfikę, kolory morza nad Bałtykiem są zupełnie inne niż te nad Morzem Śródziemnym. Złapanie odpowiedniego światłą oczywiście uzależnione jest od pory dnia, ale wody Zatoki Puckiej czy Gdańskiej są wyjątkowe i wiatr potrafi w jednej chwili zmienić kolorystykę i tonację całego ujęcia. W wypadku polskich wybrzeży decyduje jeszcze jedna rzecz , duch tradycji i historia, które budują klimat, morze oczywiście jest głównym bohaterem, ale praca rybaków, ich łodzie, łowienie ryb, żeglowanie to odwieczny temat. Przeszłość tak dokładnie opisywana w książkach Augustyna Necla tworzy zupełnie inne postrzeganie terenu Polskiego Wybrzeża z mieszkającymi tu rodowitymi Kaszubami i ich pracą na morzu, połowami fok niedaleko Osłonina, budową rewskich szkut i całym ich życiem. Życiem, które stało się kanwą polskiej sztuki malarskiej okresu międzywojennego naszych wielkich marynistów , których jednym z niewielu kontynuatorów pozostał jeszcze Artur Baranowski.