Morskie pejzaże Elżbiety Moszczyńskiej, gdańskiej malarki nie są przesiąknięte pełnią dramatyzmu żywiołu morskiego. Nie są również romantycznymi obrazami początku XIX wieku, walki rybaków na śmierć i życie z morskim sztormem i ochroną swojej łodzi przed rozbiciem o nadbrzeżne skały. To również nie północno-wschodnie wybrzeża francuskiej Normandii nad Oceanem Atlantyckim, gdzie trwa nieustanna walka wody ze skałami.
Malarka skupia się na ciągłym trwaniu żywiołu rytmu morskiego, nieco wzburzonej, kołyszącej się głębi morza. Jest obserwatorką, magicznego morskiego ceremoniału miarowości. Można by powiedzieć, że beznamiętną, ale to proste uproszczenie bowiem artystka myślę, że przekazuje nam coś więcej pewną symbolikę trwania plastycznych form zamkniętych w morskiej powtarzalności.
Elżbieta Moszczyńska gdyńskie liceum plastyczne ukończyła w 1978 roku. Jej nauczycielem malarstwa był Marian Stec, znany sopocki malarz, pejzażysta. Po szkole swoje malarskie umiejętności prywatnie uzupełniała u wykładowcy malarstwa PWSSP w Gdańsku Alojzego Trendla, wyjątkowej osobowości sopockiej sztuki do dziś niedocenianego artysty o wielkich możliwościach, oryginalnym talencie i dużej inteligencji nie tylko malarskiej. Nabyte, nowe umiejętności twórcze pozwoliły artystce ugruntować swoją pozycję wśród artystów pejzażystów marynistycznych wybrzeża.
Przerwa na fascynację i zajęcie się konserwacją starych mebli dopiero w 2015 roku pozwoliła malarce powrócić do głównego zainteresowania zgodnego z wykształceniem. Szybkie nadrobienie mimo wszystko straconego czasu, dziś daje pierwsze efekty. Pomimo jeszcze słabej rozpoznawalności na polskim rynku sztuki, Elżbieta Moszczyńska uzyskała dość duże zainteresowanie amerykańsko- kanadyjskich galerii sztuki. Jej morskie pejzaże, doceniane przez fachowców coraz częściej zdobywają aprobatę zwykłych koneserów sztuki dla których malarstwo to nie tylko lokata pieniędzy, ale również moment tworzenia w zaciszu domowym, aury spokoju i wypoczynku. Być może salonowego, wykwintnego klimatu wśród sztuki podczas wieczornej relaksacji. Bez wielkiego napinania się artystka daje nam to czego oczekujemy, wysokiej klasy sztukę jednocześnie w formie postawy naturalistycznej mocno zbliżającej nas do świata przyrody w malarstwie określanej postawą realizmu. To przemyślane porządkowanie natury, to również w znacznym stopniu plastyczne zaznaczenie formy a nie tematu. Jednak w obrazach Moszczyńskiej daje się zauważyć, że morze nie stanowi tła, nie jest tematem drugoplanowym, a przyjęty punk widzenia nie jest ani lądem ani żaglowcem czy łodzią rybacką, a żywioł morza stanowi jedyny punkt odniesienia. Nieograniczona przestrzeń niezbadana głębia, złowroga, rozhuśtana toń, morze skąpane w słońcu z wiszącym nad wszystkim łagodnym niebem mimo wszystko stanowi nadal interesujący, wciągający pejzaż. Nieograniczona przestrzeń rozpościera się po horyzont. Lekko zauważalne podmuchy wiatru decydują o przedburzowym stanie morza. Obraz sprawia wrażenie oczekiwania na coś co może za chwile się wydarzyć, malarka buduje nastrój lekkiego niepokoju. Moszczyńska dużo pracy poświęca rozwiązaniom kolorystycznym i rozwiązaniom walorowym. Doprowadza do zgodnego współdziałania i ciekawego współistnienia ze sobą, pewnej koegzystencji barw. Linia horyzontu tam gdzie zbiega się morze z niebem wywołuje wrażenie niekończącego się widoku, otwiera wielką przestrzeń, również w sensie prawdziwej sztuki.
Teoretyk malarstwa Marian Bohusz-Szyszko, malarz, filozof, krytyk, autor wielu tekstów na temat ich jakości kiedyś, w którejś z rozpraw pisał o nieporozumieniach w ocenie dzieła sztuki. Przypisywał je w mętnym pojmowaniu terminów „forma” i „treść” i ich wzajemnego stosunku. Nie wdając się w szczegóły rozważania o „formie” to koncepcja praw, którymi rządzi się świat, a treścią jest osobowość artysty głębiej uwidaczniająca się w „formie” jako duchowym stanie człowieka. Zatem dzieło uwidocznione przez te zależności, uwidacznia „formę” rozłożoną z nieomylnym wyczuciem sensu płaszczyzny, tworzy niespodziewane a proste smugi kontrastowe powstające przy zetknięciu płatków koloru, faktura gęsta, różnolita, a zwarta. Obraz jest wyrazem poszanowania ludzi do których się zwraca autor. Tu nie ma cienia bezguścia, obcujemy z malarstwem, któremu warto poświęcić wiele wolnego czasu i oglądając w spokoju odpoczywać.
Stanisław Seyfried