Barbara Krupa Wojciechowska i jej trzecia pasja

Pasją była, jest i pewnie zawsze będzie medycyna i polityka. „Polityka i medycyna” to również tytuł książki Barbary Krupy Wojciechowskiej, wydanej w 2004 roku. Dziś niedostępnej, choć wielu pragnęłoby ją przeczytać. Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach mogłaby zostać bestsellerem. Nie udało mi się jeszcze dotrzeć do niej, ale jestem blisko i tak naprawdę nie wiem czy jest w niej słowo o sztuce, trzeciej pasji pani profesor, o której wiedzieli tylko najbliżsi.

 


Ja dowiedziałem się chodząc na te same wystawy co ona i mogąc rozmawiać z ich uczestnikami. Przypomnę, że prof. Barbara Krupa Wojciechowska przez 30 lat Kierowała Kliniką Nadciśnienia Tętniczego i Diabetologii, była dyrektorem Instytutu Chorób Wewnętrznych i ponad dwie kadencje była rektorem Akademii Medycznej w Gdańsku. Od kilkunastu lat jest na emeryturze i nadal często odwiedza najważniejsze wybrzeżowe wystawy sztuki. 

 

Prof. Barbara Krupa Wojciechowska i prof. Władysław Jackiewicz na wystawie "Szkoła Sopocka - między sztuką a polityką" ( czerwiec 2015)

 

  -  Pamiętam, że na wystawy chodziłam od najmłodszych lat. Zainteresowanie malarstwem wyniosłam z domu. Mój wuj Jan Madejowski był malarzem, może nie aż tak znanym, ale do dziś mam jeszcze parę jego prac. Ostatnio byłam na dwóch dobrych wystawach. W „Sfinksie” na pokazie kolorystów sopockich, których w większości znałam i na ekspozycji grafik Rajmunda Pietkiewicza w kartuskim „Refektarzu”.

 

Mieczysław Baryłko, Martwa natura 1983, olej, płótno, wł. Urząd Miasta w Sopocie

 

 

 

- W sopockim domu pani profesor rzeczywiście poza rodzinnymi obrazami wiszą dzieła szkoły sopockiej oraz portrety, pejzaże, martwe natury wielu zaprzyjaźnionych z domem twórców, nawet tych najbardziej znaczących w polskiej sztuce.
- Przyjaźniłam się z Pietkiewiczami. Profesor był introwertykiem, ale co to był za artysta, co za erudyta. Takich ludzi już nie ma. Muszę opowiedzieć jedną historię. Mieczysław Preis, ówczesny szef „Galerii 85”, próbował już od pewnego czasu namówić Rajmunda na wystawę w swojej galerii. Profesor za żadne skarby nie chciał się zgodzić. Uknuliśmy więc spisek. Namówiłam Preisa na zorganizowanie prezentacji najpierw żonie profesora (Bohdana Lippert Pietkiewicz), ale ustaliliśmy, że następna wystawa będzie jego. Tak też się stało. Wiosną 1987 roku w „Galerii 85” nad Motławą pokaz miała żona, a jesienią mąż i co się wydarzyło? Część ekspozycji Pietkiewiczowej została sprzedana, pozostałe obrazy pojechały do Szwajcarii, gdzie również były wystawiane. Natomiast jesienna wystawa profesora zgromadziła tłumy. Jak się okazało była to jego ostatnia prezentacja przed śmiercią, a przypomnę, że okres ten dzieliło blisko 26 lat. Można zapomnieć o artyście? Można. Widzę, że na szczęście czas ten teraz jest nadrabiany.

 

Zaproszenie na wystawę Bohdany Lippert Pietkiewicz do Galerii 85 (kwiecień 1987)

 

 

 

Zaproszenie na wystawę Rajmunda Pietkiewicza do Galerii 85 (październik 1987)

 

 

 

To były zupełnie inne czasy. Cieszyły nas nawet prozaiczne wycieczki za miasto, nad jezioro. Jeździliśmy wtedy „dekawkami”, a później enerdowskimi P-70. Pietkiewicz i jego koledzy stanowili już drugie pokolenie artystyczne Wybrzeża. Ich profesorowie: Samborski, Studniccy, Strzałecki, Żuławscy, Wnukowie, Wodyński to byli koloryści, a oni postanowili wykorzystać ich doświadczenie i pchać sztukę dalej do przodu. To naturalna kolej rzeczy. Byli bardzo aktywni, ale też dość brutalni - może to za mocne słowo, ale  tak było. Lekarze też wypowiadali różne opinie o sobie, ale nie tak zaraz żeby się kasować. Malarze pod tym względem bywają bezkompromisowi. Obserwowałam to z zewnątrz. Doskonałym przykładem takiego postępowania nie tylko wobec Pietkiewicza był Mieczysław Baryłko.  Widziałam to z bliska. Proszę zauważyć wszystkie jego portrety są smutne. Wpadał w okresy depresji, ale później malował jak szalony i nadrabiał stracony czas. Dwukrotnie sprawował funkcję prezesa gdańskiego ZPAP organizując parę znakomitych wystaw. Baryłkowie mieszkali pod nami na parterze. Tego nie da się opisać. Jego realizm wówczas nie był do zaakceptowania, nie był właściwie zrozumiany. Wyprzedzał czasy mody na hiperrealizm o dobrych parę lat. Później w 1972 roku „wylano go z roboty”. Tylko dlatego, że był realistą i malował „Miraxy”? W tamtych czasach dużo jeździłam i takie obrazy oglądałam na wielu wystawach między innymi w Szwecji. Dziś ta sytuacja mam wrażenie wyglądałaby już zupełnie inaczej.  


- Czy znała Pani, zaprzyjaźnionych z Baryłkami, profesora Janusza Strzałeckiego i jego asystentkę Marię Rostkowską?
- Nie zdążyłam ich poznać. Nieco wcześniej wyjechali do Warszawy, ale prawdę mówiąc znaliśmy się wszyscy. Profesorów Zabłockiego i Jackiewicza poznałam w 1951 roku, trochę później Usarewicza, ale wszystkim nam chodziło o to samo - zdobywanie wiedzy i odbudowę kraju. Nasza znajomość ugruntowała się w Berlinie na festiwalu młodzieży i studentów, oni pracowali tam przy dekoracjach. Tam też po raz pierwszy zobaczyłam rzeźby Adama Smolany, który za jedną z nich otrzymał nagrodę. To było towarzystwo z Sopotu.  
Nasza kamienica w Sopocie była wówczas świadkiem wielu znaczących wydarzeń miejscowej sztuki. Tu przez parę lat kotłowało się życie artystyczne, wymyślano i tworzono różne manifesty, które dotyczyły nie tylko sztuki, ale również architektury, a także zwykłych przyziemnych pomysłów na godne życie. Ojciec mój był dyrektorem Polskich Zakładów Zbożowych w Gdańsku. Uważano wtedy, że Polska będzie dużym eksporterem zboża i  dzięki temu udało mu się uzyskać pieniądze na odbudowę dwunastu kamieniczek naprzeciwko Dworu Artusa. W naszym domu omawiano ich odnowę. Kłócili się jak przysłowiowi „szewcy”, boje trwały do białego rana. Najwięcej kontrowersji wzbudzał przede wszystkim wizerunek fasad i wewnętrznych rozwiązań architektonicznych. Obok profesjonalnych artystów pomagali również amatorzy na przykład  żelazne balustrady i żyrandole wykuwał Stanisław Skóra, który później został twórcą należącym do ZPAP. Byli  również i tacy którzy kompletnie nie zgadzali się z przyjętą koncepcją i nawet nie wzięli udziały w tym przedsięwzięciu. Czasy porywały entuzjazmem, była to nasza młodość i wiele można by opowiadać.  Pozostały wspomnienia, pamięć i obrazy. Trzeba to kiedyś opisać.

 

Prof. Barbara Krupa Wojciechowska i Stanisław Seyfried podczas wystawy grafik i akryli Rajmunda Pietkiewicza w kartuskiej Galerii Refektarz (lipiec 2015)

 

 
- Dziękując za spotkanie mam nadzieję wrócić jeszcze do sopockiej sztuki już nieco  bliższych czasów. Sztuki widzianej oczami osoby z zewnątrz, znającej doskonale jej miejscowe realia i liczne uwarunkowania.  

Stanisław Seyfried

Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam