Po wielu latach to powrót do amatorskiej fascynacji jazzem, mającej początek jeszcze w latach 70. poprzedniego wieku. Od Led Zeppelin, Jethro Tull i Blood Swet &Tears, bardzo szybko przeszedłem do słuchania Kwartetu Dave Brubecka i jego „Take Five”. Od tamtego momentu przerwa była długa, ale w pewnym momencie zafascynował mnie wybrzeżowy jazz i jego bardzo wielu zdolnych muzyków, do tego jeszcze powrócę.
Nigdy nie miałem zawodowych aspiracji poświęcenia się krytyce muzycznej i nadal uważam, że za mało wiem żeby aspirować do fachowego wyrażania opinii o jej głębokich aspektach. Jednak od czasu do czasu pozwalam sobie na podzielenie się spostrzeżeniami na temat muzyki, która ponownie na starość zagościła w mojej świadomości. Po odtworzeniu kilku starych płyt doznałem olśnienia, z zapałem odtworzyłem kolekcję genialnych staroci Milesa Davisa, Johna Coltrana, Charlesa Mingusa. Słuchanie tej muzyki przynosi wiele wzniosłej satysfakcji. Próg jej akceptacji jest wysoki, ale po jego przekroczeniu muzyka staje się nie tyle odkrywcza, co jeszcze niosąca ze sobą głęboki błogostan. Pamiętam jak mój brat od najmłodszych lat wiązał swoją karierę z muzyką. Widziałem z bliska jak przebiegały ciężkie lata pracy nad osiągnięciem muzycznego sukcesu. Postanowiłem wybrać inną drogę, łatwiejszą i jazz traktuję jako amatorską fascynację spełnienia i spajania swoich muzycznych ambicji ze sztuką malarską.
Muzyka jazzowa daje mi wiele momentów intelektualnego wypoczynku zorganizowanego tylko przez siebie dla zaspokojenia wewnętrznego nastroju i poprawy samopoczucia. Mój powrót do zaspokojenia jazzowych satysfakcji przybrał wielką ochotę do uzupełnienia wielu braków muzycznej dyskografii światowych osobowości do których zaliczam całą bibopową czołówkę i ich genialne płyty. Poza już wymienionymi nazwiskami dołączę do nich jeszcze wielkie indywidualności: Charlie Parker, Ornett Coleman, Sonny Rollins, Frieddie Habbard, Bill Evans i wielu, wielu innych, którzy utorowali im drogę do stworzenia światowego dziedzictwa muzyki jazzowej.
W gdańskiej atmosferze
W pierwszej dekadzie XXI wieku poświęciłem nieco kawiarniano-klubowego życia na organizację koncertów i spotkań z jazzowymi osobowościami nie tylko Wybrzeża. Spotykaliśmy się w sopockim „Krzywym domku” i w Centrum Handlowym Manhattan we Wrzeszczu. Moimi gośćmi byli między innymi: Urszula Dudziak, Adam Makowicz, śp. Jan Byrczek, śp. Jan Ptaszyn Wróblewski wraz z Pawłem Tartanusem, a także kwartety Wojtka Staroniewicza (Brian Melvin, Piotr Lemańczyk, Cezary Paciorek, Tomasz Sowiński) i zespoły Macieja Grzywacza (Krystyna Stańko, Maciej Obara, Michał Barański, Łukasz Żyta, Jacek Kochan, Kanadyjski perkusista Tyler Hornby, duński saksofonista Jakob Dinesen) a także Maciej Sikała, śp. Emil Kowalski, Adam Czerwiński, Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk ze swoim zespołem „Loud Jazz Band”. Wystąpili również: gitarzysta jazzowy Leszek Dranicki, Dominik Bukowski orazÂÂÂÂÂ krakowska aktorka Iwona Konieczkowska i wielu innych świetnych muzyków. Koncerty gromadziły wielu miłośników profesjonalnego podejścia do sztuki jazzowej, ale także normalnych amatorów dobrych brzmień. W zalewie muzycznej miernoty atakującej nas ze wszystkich stron stawiam na jazz i to ten z genialnych lat bebopu.
W kolejnych felietonach będę starał się przedstawiać najlepsze płyty tamtego okresu z uzupełnieniem muzycznych dokonań wybrzeżowych artystów, muzyków. Mam nadzieję na ciekawe poszerzenie i głębsze zainteresowanie jazzem, który nadal wzbudza coraz większe zainteresowanie.
Stanisław Seyfried