Godzina z prof. Janem Górą

Najlepsze lata kariery malarskiej prof. Jana Góry przypadają na drugą połowę XX wieku, wówczas kiedy wraz z żoną też malarką stanowili nierozłączną parę. Na wernisażach pojawiali się zawsze razem. Ich malarstwo nie było tożsame, kierowali się zupełnie innymi przesłankami, ale ich sztuka nie pozostawała bez komentarza. Pani Basia odnosiła się do przeszłości, pan Jan do przyszłości. Dziś po ośmiu latach od śmierci żony profesor znowu maluje, niechętnie, ale wystawia.


Nie zmienił swojej natury malarskiej, stylu, poglądów, pozostał dalej takim jaki był. Ciężkie chwile ma już za sobą. Teraz rozmowę zaczynamy od tego kto ostatnio umarł i rzeczywiście okazuje się, że ostatnie miesiące były bardzo trudne, ale zmieniam szybko temat, pijemy wspaniałą angielską herbatę, łagodzę dyskusję i robi się cieplej.


Studiując w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Gdańsku (1958- 1963) nie miał już styczności z kolorystami poza Piotrem Potworowski, który prawdę mówiąc z koloryzmem nie miał już dawno nic wspólnego, ale prace młodego studenta z Sopotu bardzo mu się podobały, zwrócił na nie baczniejszą uwagę. W ponadczasowych kompozycjach prof. Góry pojawia się zawsze ten sam motyw, artysta zaciera wszelkie granice wszechświata zadając pytanie o sens trwania.





W rozmowie rozwijamy wątek zapamiętanych obrazów dzieciństwa. Obrazów transportów ludności żydowskiej jadących niechybnie na śmierć. W odkrytych bydlęcych wagonach ponad burty zabezpieczonych drutem kolczastym wystawały tylko głowy umęczonej, stłoczonej ludności. Jako siedmioletni chłopiec w Duksztach Kolejowych na Wileńszczyźnie wraz z innymi dziećmi zanosił im upieczone przez mamę z ziemniaków, cebuli i słoniny duże bliny. Lament i wołanie o wodę wyczerpanych ludzi pozostały w pamięci do dziś. Tylko dzieci mogły podchodzić do tych potwornych transportów. W swej zbrodniczej kulturze Niemcy nie strzelali tam do dzieci. Obrazy te pozostały w pamięci na całe życie, ale jak mówi artysta nie pojawiły się w twórczości. Myślę jednak, że prace z początkowego okresu twórczości mimo wszystko odwołują się do tamtych wspomnień, postaci wrosłych w niebyt metafizyczny, to świat kreowany przez prof. Jana Górę, o którym pisał kiedyś Jerzy Afanasjew… ”że nie mógł powstać gdzie indziej, że on sam mieszka w nim i po którym wędruje. Daleko od mechanicznych procesów - jego grafiki są czułymi wskazówkami myśli i ręki”. Potworowski wyczuł tę nieprawdopodobna siłę przekazu i autentyczności. Przypuszczam również, że klimat dzieciństwa, poetyckich architektonicznych wizji: cerkwi, synagog, kościołów przeniósł do późniejszych cykli malarskich.





Rozmawiając o nauczycielach artysta wspomina cudowne chwile spędzone w sopockim ognisku plastycznym na początku lat 50. Zajęcia malarskie prowadził przybyły z Krakowa artysta Stanisław Wójcik, uczeń Zbigniewa Pronaszki. Wówczas jako chłopiec poznał smak prawdziwej sztuki. W pomieszczeniach dzisiejszego SPATiF mógł malować czym bądź, nawet dłońmi co sprawiało wielką frajdę, po raz pierwszy poczuł tam smak prawdziwej grubej gorzkiej czekolady łamanej i rozdawanej przez pana od rysunku i malowania. Niezapomniany smak amerykańskiej czekolady podnoszącej wrażenia nauki. Wójcik był znakomitym artystą i nauczycielem, szybko wrósł w klimat Wybrzeża, ale też szybko został zepchnięty na margines artystycznego życia, nie był przebojowy.





Profesor Jan Góra wspominając Stanisława Wójcika mówi o zadumie, smutku ale i radości jego dzieł. „Pamiętam serdeczną atmosferę ciepła i koloru, którą Staszek stworzył dla dziatwy tam przychodzącej. Było to moje pierwsze zetknięcie ze sztuką. Po wielu latach było mi dane znowu spotkać Staszka w gdańskiej uczelni plastycznej, w której przekazywał nam, studentom tajniki swojego malarstwa”. To były cudowne czasy, w końcu mogliśmy po wojnie cieszyć się beztroską dziecięcych zabaw i wspaniałych chwil. Później nadeszły czasy profesorów Studnickiego, Lama i niezapomnianego Gerżabka oraz praca na Wydziale Architektury i Malarstwa Politechniki Gdańskiej. Jego sztuka dojrzewa, korzysta z monochromatycznej gamy barw, zacierają się ślady przeszłości, świat mknie do przodu, seria wystaw w Kopenhadze, Paryżu, Cambridge, Dortmundzie, Kinszasie, Nowym Yorku, Toronto, Tokyo dowodzi o jego talencie. Dziś w spokoju maluje kiedy ma czas i ochotę. Nadal niezmiennie tworzy bezkompromisowy swój świat malarstwa metafizycznego.

Stanisław Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam