Odszedł prof. Włodzimierz Łajming

17 sierpnia w wieku 89 lat odszedł prof. Włodzimierz Łajming, gdański malarz zaliczany do grona najwybitniejszych przedstawicieli polskiego malarstwa. Reprezentował rodzącą się na początku lat 60. XX wieku szkołę sopocko-gdańskiej sztuki. W swoich prostych kompozycjach sugerował się geometrycznymi kształtami umiejscowionymi przeważnie w naturalnej przestrzeni. Z dużą swobodą operował kolorem w zestawieniach błękitu i żółci. Zapewne to pozostałości po swoich znakomitych profesorach, twórcach wywodzących swoje malarstwo z paryskiej szkoły Józefa Pankiewicza. Przed czterema laty miałem okazję rozmowy z prof. Łajmingiem, w obecności dwóch osobowości gdańskiej sztuki, nieżyjącego prof. Marka Modela i grafika Kuby Karłowskiego spędziliśmy wspomnieniowy wieczór. Napisany wówczas tekst nosił tytuł „Włodzimierz Łajming - Byłem Trębaczem w Gwardii Studnickiego”.


- Przypominam sobie rozmowę sprzed ośmiu laty, jeszcze kiedy żyła Urszula Rhunke Duszeńko, opowiadała mi wtedy o prof. Studnickim, jego studentach i trębaczu z jego gwardii. Maszerowali w wielu miejscach Trójmiasta, również po ulicy Monte Casino w Sopocie, od mola do góry w pozapinanych na plecach marynarkach. Profesor Włodzimierz Łajming przypomniał mi dziś tę sytuację, ale wtedy dla młodych studentów to były ważne chwile, wyróżnienie pewnego rodzaju nobilitacja. Juliusz Studnicki był wtedy jednym z ważniejszych profesorów naszego środowiska, z dużymi konotacjami gdzie trzeba. Dziś z perspektywy czasu można różnie patrzeć na jego pomysły, przyboczna gwardia, czy stworzona tylko dla wygłupów? to inna sprawa, ale to o czym tamto pokolenie często wspominało, trauma wyniesiona z czasów wojny i obozów oraz przystanie na mało komfortowy udział w budowaniu nie takiej Polski, o której wszyscy marzyli, przytłaczało i skutkowało różnymi reakcjami. Czy była to forma odreagowania? czy może chwila relaksu? a może jeszcze coś innego. Włodzimierz Łajming, jego uczeń nie poszedł tą samą drogą, pewnie skorzystał jedynie w pewnej części z wielkiej wiedzy i doświadczenia profesora. Jednak wykreowany przez niego świat dotyczył jedynie twórczości, nowego jej kanonu dokonującego się w sztuce światowej. Swoją osobowość stworzył sam, dziś jawi się poważny artysta, który swoje marzenia malarskie umiejscowił w medytacyjnej melancholii i świadomie przez siebie stworzonym kolorze. Jego obrazy to metafora teraźniejszości zamknięta w czasie, przedstawiana na tle góry i nieba niezmiennych atrybutów, niekiedy z uwzględnieniem martwych przedmiotów. Ten niesamowity kolor pozwala na szybką identyfikację autora. Zrodzenie się takiej osobowości artystycznej możliwe było dzięki wieloletniej znajomości profesora i studenta, co w ówczesnych czasach nie było odosobnionym przykładem.

Prof. Włodzimierz Łajming, Martwa natura, 1973, akryl, płótno, z archiwum SDA


Myślałem, że nasze spotkanie będzie zapisem jeszcze raz na nowo odkrywanej historii powojennego malarstwa regionu. Poniekąd tak się stało, jednak na rozmowie zaciążyła zaskakująco nagle ujawniona przed laty choroba oczu profesora, uniemożliwiająca normalną pracę twórczą i dzisiejszą wizytę przy sztaludze. Wydawało się, że to chwilowa dolegliwość, jednak nie, to poważne niedomaganie, na szczęście dziś zatrzymane. Pewnie ta sytuacja dalece niekomfortowa również miała wpływ na wspomnienia dotyczące ciekawego i bogatego w wydarzenia życia podporządkowanego malarstwu. Parę dni temu miałem okazję zapoznania się z prezentacją plakatów wystaw profesora, przygotowaną przez panią Jagodę, małżonkę i profesora Marka Modela. Ten ciekawy przegląd drogi artystycznej Włodzimierza Łajminga dał szeroki pogląd na jego twórczość i jednocześnie ludzi którzy towarzyszyli w realizacji planów, przypomniał sytuacje, wywołał wzruszenie. Atmosfera przedwojennego Tczewa, miejscowości granicznej Polski i Wolnego Miasta Gdańska, miejsca urodzin w 1933 roku Włodzimierza Łajminga, oddaje klimat domu rodzinnego, gdzie mówiono po polsku, rosyjsku i niemiecku. Dzieci zwracały się do ojca po rosyjsku, to dzięki pochodzeniu dziadka urodzonego w Kutaisi na Kaukazie, który zginął w wojnie rosyjsko-japońskiej i ojca żołnierza białogwardyjskiej armii gen. Piotra Wrangla. Wrzesień 1939 roku i obrazy wysadzanego mostu na Wiśle owszem utkwiły w pamięci, ale w późniejszej twórczości artysty nie ma śladów tamtych wydarzeń, wówczas dla małego chłopca tamte sprawy były za poważne, dopiero po latach historia rodziny i wojna stały się bardzo istotnym tematem.

Prof. Włodzimierz Łajming, Martwa natura, 1992, akryl, płótno, z archiwum SDA


- Panie profesorze powojenna edukacja w Liceum Sztuk Plastycznych w Orłowie i ukończone studia w PWSSP w Gdańsku rozpoczęły pana prawdziwą artystyczną drogę życiową.
Włodzimierz Łajming: ...”Był to głęboki okres zmiany myślenia w polskim szkolnictwie malarskim. Miałem to szczęście lub nieszczęście trafić w sam środek tych zmian. Kończył się okres „szkoły sopockiej”. Nasi malarze zachowywali się trochę inaczej w stosunku do realizmu socjalistycznego jak wyobrażała to sobie władza. Byli to artyści, którzy zaraz po wojnie przyjechali do Gdańska. Ponieważ miasto było kompletnie zniszczone, postanowili w Sopocie założyć uczelnię. Malarstwo sopocian, wyraźnie wyróżniało się spośród obrazów powstających w innych ośrodkach, to forma i kolor były tym wyróżnikiem. W większości byli to kapiści i członkowie ugrupowania „Pryzmat” lub malarze z nimi związani tak jak Juliusz Studnicki, mój profesor, wybitny krakowski kolorysta. Studiując w Paryżu, tam szukał nowych wypowiedzi, które później przywiózł do Polski. Profesor Studnicki miał duży wpływ na mnie. Pamiętam jak przyjechał Piotr Potworowski, wtedy cały trzeci rok, na którym byłem został przeniesiony do pracowni prof. Potworowskiego. Nie chciałem zmieniać pracowni, napisałem pismo i dziekan pozostawił mnie u prof. Studnickiego. Od tego momentu stałem się jego studentem, zmienił do mnie stosunek. Pamiętam jego najważniejszą uwagę... ”Włodziu, pamiętaj kolor, kolor!”


- Początki pana kariery zaznaczył duży wpływ malarstwa kolorystycznego profesora Studnickiego, później jednak udało się zrzucić tę klamrę i wykształcić w oparciu o jego doświadczenia swoją drogę.
Włodzimierz Łajming: Pamiętam, że duży wpływ wówczas wywarł na mnie Stanisław Michałowski, zachwyciłem się nim, jego szarości bardzo mi odpowiadały. Często chodziłem do jego pracowni. Prof. Studnicki jeszcze wtedy mocno czuwał nad moim malarstwem. Powtarzał, że to jest świetny malarz, ale on to on, ale ty maluj tak jak ty, nic nie zmieniaj. Do tej pory uważam Staszka Michałowskiego za wybitnego malarza.


- Nic pan nie zmieniał, ale kształtowała się nowa estetyka, forma i kolor będący z jednej strony kontynuacją założeń prof. Studnickiego z drugiej zaś stworzył pan odrębne odcienie szarości i wyrafinowanego błękitu.
Włodzimierz Łajming: Zachwyciłem się błękitami różnej maści, cieplejsze, zimniejsze, zderzałem różnego rodzaju kolory ze sobą, eksperymentowałem, szukałem tych oryginalnych odcieni swojej szarości, dzięki tej walce kolorów udało mi się stworzyć coś bardzo swojego.


- Towarzystwo znajomych, kolegów, kończące uczelnie w pana czasach, dziś wybitni malarze: Hugon Lasecki, Kiejstut Bereźnicki, Magda Heyda-Usarewicz, Jan Góra czy Aniela Kita, to czas rodzenia się nowej gdańskiej odrębności artystycznej, która mam wrażenie przetrwała do dzisiejszych czasów. Stanowi pan wraz z nimi elitę gdańskiego malarstwa, zasługującą na najwyższe uznanie.
Włodzimierz Łajming: Myślę, że poniekąd ma pan rację. Została tu wychowana grupa doskonałych malarzy, ale pamiętajmy jakich mieliśmy profesorów: Samborski, Studnicki, Żuławski, Kobzdej, Wodyński, Strzałecki, Cybis, Potworowski,Teisseyre, Borysowski, Wnukowa to była ówczesna elita polskiego malarstwa.

Prof. Włodzimierz Łajming


- Panie profesorze, co pan zatem sądzi o kierunku w którym idzie sztuka nowoczesna. Owszem uważam, że sztuka powinna się zmieniać, ale dalej uważam, że podstawy są niezmienne.
Włodzimierz Łajming: Zadaje pan pytanie, czy malarstwo się skończyło? Berdyszak określał to malarstwem oliwnym. Natomiast nasza uczelnia wychowywała nie malarzy, a artystów. Przypominam sobie kolegów z teatrzyków studenckich, to byli malarze, poza talentem prezentowali elegancję, inteligencję i mądrość. Ja współpracowałem z teatrzykiem rąk rzeźbiarza Romka Frejera. Z kilkoma przedstawieniami zjeździliśmy całą Europę. Te podróże oczywiście rozwijały, ale bezpośredniego wpływu na moje malarstwo nie miały.


- No tak, ale pana życie to była przyroda, naturalne środowisko, w którym pan wypoczywał i malował. Kaszuby i góra w Chmielnie.
Włodzimierz Łajming: Zachwyciłem się tym pejzażem, ta moja góra stała się czymś najważniejszym w moim życiu. Rysowałem i malowałem ją setki razy i nie oddałem jej nikomu. Na samym początku kiedy ją odkryłem, prof. Wnukowa próbowała mi wmówić, że ona pierwsza ją zobaczyła, ale góra pozostała na zawsze moja. Ona mnie przyciągała, nie umiałem się z nią rozstać, jeździłem do niej w różnych porach roku i zawsze malowałem ją z tego samego miejsca, sztalugi stawiałem obok mostku. Wiosną topniejący śnieg i spływająca woda rzeźbiła w niej bruzdy, wywołujące najwspanialsze wrażenia. Wie pan ja wtedy poczułem się sobą.
Miałem kiedyś taki przypadek w Oliwskim Muzeum. Rozpoznaję wszystkie obrazy i nagle pojawia się obraz w brązach, myślę - dobry, oglądam, ale idę dalej. Nie dawał mi spokoju, wracam więc, przybliżam wzrok i czytam. Kompozycja Włodzimierz Łajming ur. 1933.
Teraz już nie maluję mam poważne problemy ze wzrokiem, próbowałem robić fakturowe białe kompozycje, biel do bieli, ale niestety nawet pomoc Jagody, żony, nie pomagała. Z tym malarstwem, to wydaje mi się nie jest tak źle, powoli można zaobserwować, że malarstwo wraca, młodzi ludzie są bardzo zdolni, są poważniejsze nierozwiązane problemy.

Stanisław Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam