„Wróblowe Inspiracje”

W drugim roku działalności, otworzyła swoje podwoje Galeria Stodoła w Rozewiu wystawą „Morskie Inspiracje” Marka Wróbla. Ta niepozorna galeria oddalona kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska, w sezonie letnim może mieć wielkie wzięcie , bowiem Wybrzeże od Dębek po Hel odwiedza latem kilkaset tysięcy wczasowiczów. Świetnie położona przy starej latarni morskiej, odrestaurowana stodoła, przy takiej wystawie, tak znakomitego artysty, którym jest Marek Wróbel może stać się hitem sezonu. Prawdę mówiąc, przychodzi mi na myśl Worpswede położone niedaleko Bremy , które miałem okazję przed wielu laty oglądać. Oczywiście to trochę inna skala ale położenie i atmosfera bardzo podobna. Worpswede było kolonią artystów niemieckich,  przez  którą przetoczyła się  na początku XX wieku wielka fala znakomitości europejskiej bohemy artystycznej między innymi : Fritz Mackensen, Paula Moderson-Becker, Heinrich Vogeler czy Otto Modersohn.  Rozewska stodoła  dopiero zaczyna i jest tylko salonem artystycznym ale podobieństw jest wiele. Wszystkie instytucje ,  wspierające:  Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Morskiego w Gdańsku, same muzeum oraz Urząd Morski w Gdyni i gdańska Galeria Klucznik wydaje się, że dają gwarancję powodzenia i rozwoju tej inicjatywy. Najważniejsze aby wystawy trzymały odpowiedni poziom prezentacji twórczych, tak jak świetna wystawa „Wróblowych inspiracji”. Marek Wróbel jest w doskonałej formie. Jak wino czym starszy tym lepszy. Jego twórczość wpisuje się , choć broni się przed tego rodzaju klasyfikacją, w nurt polskiej marynistyki ale tej współczesnej, nieco innej,  nie tej którą znamy z obrazów naszych klasyków. Wróbel wyrósł  w zupełnie  innych realiach, to już inna szkoła. Atmosfera miejsca, latarnia morska, salon wystawowy czyli stodoła, ludzie, pogoda, to wszystko sprzyjało rozmowie, którą udało mi się przeprowadzić z artystą.

Stanisław Seyfried: Byłeś studentem trzech wielkich malarzy, profesorów gdańskiej uczelni , Kiejstuta Bereźnickiego, Władysława Jackiewicza, Hugona Laseckiego. Czy w Twoim przypadku, miało miejsce coś takiego co nazywamy kontynuacja pokoleniową?

Marek Wróbel: Pewnie tak, moja największa fascynacja związana była z twórczością Hugona Laseckiego, trochę żałuję że nie mogłem studiować do końca u niego. Dyplom robiłem w 1984 roku, on jeszcze wtedy nie miał pracowni malarstwa dyplomowego, wiec przeszedłem do Władysława Jackiewicza, wtedy szybko się rozwijałem więc zależało mi na zdobywaniu, profesor stawiał na rozwój  osobowości, malowało się , nie było już roboty akademickiej. Później nastąpiły zmiany proceduralno-polityczno jakieś tam i studia kończyłem u profesora Bereźnickiego, artysty z wielkim dorobkiem i autorytetem, jednak w moim wypadku, mojej konstrukcji twórczej, artysty o nieco innej wrażliwości niż moja w związku z tym lekko z profesorem mijaliśmy się , oczywiście każdy z nich pozostawił w mniejszym lub większym stopniu  ślad na mojej twórczości.

S. S.- Twoje malarstwo jest bardzo dynamiczne, energetyczne, duże wrażenie wywołują zestawienia kolorów, kompozycja oscyluje coraz bardziej w kierunku ekspresji abstrakcyjnej , jednak  obrazy nadal  wywołują odczucia mocno optymistyczne , co zatem stanowi o sile Twojej twórczości. ?

M. W.- Temat obrazu jest wyłącznie pretekstem do całego wydarzenia, które toczy się na płótnie. Jestem wielkim zwolennikiem szkoły nowojorskiej. Masz rację, to jest ekspresja abstrakcyjna, całego nurtu „action painting” lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Płótno jest areną na której toczę walkę o ostateczny kształt obrazu i to jest dla mnie najważniejsza rzecz w momencie malowania. To co widzimy w rzeczywistości, tu i teraz jest jedynie początkiem ale on musi być, bez niego by nic nie powstało, impuls jest potrzebny do rozpoczęcia całej akcji . Lubię jeździć  od czasu do czasu na plenery, bez planów ale z ciekawością oczekuje co się wydarzy, jak to na mnie wpłynie, jak to będzie wszystko wyglądało. Parę lat temu pretekstem do malowania i później przedstawienia efektów była działalność artystyczna moich córek to znaczy taniec i muzyka, na tej kanwie zbudowałem i stworzyłem wiele cykli malarskich. Takim pretekstem jest też morze, nad nim mieszkam i ono jest dla mnie bardzo ważne. Morze jest pięknym tematem ale ono mnie tylko pobudza do malowania. Trudno mówić abym był marynistą, mną kierują zupełnie inne rzeczy, pewnego rodzaju ulotność, coś mało określonego. Musze powiedzieć, że klimat ma też duży wpływ na kolory w moim malarstwie. Na tej wystawie pokazuję cykl obrazów przedstawiających tylko morze, od spokojnego, flauty, po morze sztormowe, wzburzone. Sam proces malowania był bardzo ciekawy  właściwie  najciekawszy, wciągający coraz głębiej, od wyciszenia do dużej ekspresji.

S.S.- Po obejrzeniu Twojej wystawy, już kolejnej w ostatnim czasie, nasunęła mi się taka refleksja.  Prezentowany przez Ciebie sposób myślenia o obrazie zaczyna mi przypominać filozofie myślenia o malowaniu innego profesora gdańskiej uczelni, myślę o Piotrze Potworowskim.

M.W.- W ogóle czuję się człowiekiem tamtego wieku i moje fascynacje artystyczne umiejscawiam w połowie XX wieku. To był piękny czas dla malarstwa. Sztuka była wówczas bardzo modna. Malarstwo się rozwijało. Wtedy najważniejsze było to, co dla mnie nadal jest najważniejsze, to co kiedyś powiedział właśnie Potworowski,  powiem w wielkim skrócie, że na obraz nie możemy patrze tak jak przez okno, nie to co widzimy ale odczuwanie tego co widzimy, jest najważniejsze. W malarstwie chodzi o poszukiwanie tego nastroju, który pozwoli odpowiednio zobaczyć w myślach przyszły obraz, który pozwoli zobaczyć szum fal.

Dziękuję za rozmowę.

Wróblowe Inspiracje

Wróblowe Inspiracje

Wróblowe Inspiracje

Wróblowe Inspiracje

5.05 2012r.
Stanisław Seyfried
Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam