Na marginesie wystawy Wacława Szczeblewskiego

Kiedy w połowie lat 90-tych, po raz pierwszy zobaczyłem obrazy Wacława Szczeblewskiego (1888-1965), od razu zadałem sobie pytanie, dlaczego nie znam tego malarza?

 

W niepozornym małym katalogu, zobaczyłem cztery obrazy zupełnie obcego mi artysty. Wystawa już jakiś czas wcześniej odbyła się w Pawilonie Miasta Gdyni na ulicy Waszyngtona, tak więc zdjęcia musiały mi wystarczyć. Jednak to co zobaczyłem dało mi dużo do myślenia. Szybko zorientowałem się, że mam do czynienia z artystą o dużym talencie i niezmiernie wysokich umiejętnościach malarskich, a co więcej przeczytałem w owym katalogu, o gruntownym wykształceniu, zdobytym w renomowanej uczelni malarskiej w Dreźnie. Jak w Dreźnie, to znaczy, że w Akademii, którą kończył największy romantyczny malarz, sam Caspar David Friedrich. Doskonała rekomendacja. Kiedy wiele lat później studiował tam Szczeblewski, epoka romantyzmu już minęła, ale jak to w sztuce bywa, mody się zmieniają, a renoma pozostaje. Szkoła nadal znana była z solidnego przygotowania malarskiego opartego na wzniosłych tematach niemieckich nazareńczyków. Artysta trafił jednak na moment przełomowy uczelni, bowiem  w 1908 roku, kiedy rozpoczynał studia następowała zmiana pokoleniowa. Pojawili się nowi profesorowie, malarze, wnoszący nowoczesny powiew nowej europejskiej sztuki. Mowa oczywiście o impresjonizmie.

 

Inger Borchsenius, Popiersie Władysława Szczeblewskiego

 

Wacław Szczeblewski miał szczęście spotkać na swojej edukacyjnej drodze wielkich niemieckich malarzy Gotthardta Kuehla, Carla Bantzera, Roberta Sterla, Osmara Schindlera, a także Ludwiga von Hofmanna. Jednak kiedy kończył uczelnię, pojawiła się już nowa ekipa: Otto Dix, Oscar Kokoschka i cała plejada twórców rodzącego się w Dreźnie niemieckiego ekspresjonizmu, który już na postawę Szczeblewskiego nie miał wpływu. W rozważaniach nad jego malarstwem, zauważyć możemy rękę wielkich mistrzów, ale także specyficzny charakter drezdeńskiej Akademii.
Przed paru dniami trafiłem ponownie, zupełnie przypadkowo na nazwisko Wacława Szczeblewskiego. Przeczytałem o prezentacji jego dzieł w grudziądzkim Muzeum i o wystawie w nowym Muzeum Miasta Gdyni. Cóż za zaskoczenie, co prawda mała, ale bardzo starannie przygotowana ekspozycja zrobiła na mnie duże wrażenie.

 

Wacław Szczeblewski, Faun, 1908, papier, ołówek, kredka, (wł. Muzeum Miasta Gdyni)

 

 

Waclaw Szczeblewski, Portret prawnika Menglera, ok.1920, (wl. Muzeum Miasta Gdyni)

 

 

Jego solidne malarstwo potwierdzają sceny rodzajowe inspirowane tradycją XVII wiecznej holenderskiej sztuki, natomiast seria doskonałych portretów nawiązuje do rzetelnego malarstwa, XIX wiecznego realizmu opartego na wybitnym warsztacie.

 

Wacław Szczeblewski, Portret Aleksandry z Komorowskich Majkowskiej, ok. 1923, olej, płótno, (wł. Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie)

 


Artysta zaangażowany w tworzenie życia artystycznego na Pomorzu, poprzez między innymi organizację szkolnictwa artystycznego najpierw w Grudziądzu, a później w Gdyni, nie dość, że sam tworzył to jeszcze wychował olbrzymią rzesze znakomitych malarzy na czele z Rajmundem Pietkiewiczem, Dunką Inger Borchsenius, Janem Gasińskim, Elżbietą Szczodrowską, Józefem Łakomiakiem, Anną Pietrowiec czy Alojzym Trendelem. Wysoki poziom prac, każe zatem zastanowić się co stało się po wojnie, że jego osoba prawie całkowicie zniknęła z życia artystycznego.
Myślę, że można i trzeba poważnie rozważyć, dlaczego tacy malarze jak: Ignacy Klukowski, Albert Lipczinski, Stanisław Chlebowski, Wacław Szczeblewski czy nawet Marian Mokwa zostali zapomniani  i zepchnięci na margines życia artystycznego Wybrzeża. Wszyscy oni reprezentowali olbrzymi talent, wielkie umiejętności malarskie, pokończyli renomowane uczelnie i wystawiali w salonach sztuki Berlina, Paryża, Monachium, Londynu czy Drezna. Dlaczego zatem tak się stało? Czy problem tkwi tylko w powojennym układzie sił na arenie międzynarodowej. Do tej pory chętnie, gnębienie malarzy przypisywaliśmy komunistom. Dobrze urodzeni miejscowi malarze z tradycjami rodzinnymi, a do tego świetnie wykształceni w obcych uczelniach, oczywiście mieli gorzej. Jednak czy na pewno był to jedyny powód? A koloryści, którzy przyjechali z Paryża, również pochodzący z wybitnych polskich rodzin i doskonale wykształceni? Tu zaczyna się problem. Przybyli po wojnie na Wybrzeże artyści uważali że ich sztuka reprezentuje wyższy poziom artystyczny, a czas realistów już minął. Wielkie osobowości obu środowisk nie potrafiły współistnieć obok siebie. Sprawa ma wielowątkowe podłoże i zasługuje na głębsze rozważania, analizę  i odkrycie. Możemy się jedynie domyślać do jakich nieporozumień i napięć pokoleniowych musiało dochodzić w nowym ośrodku akademickim jakim było Wybrzeże. Oczywiście problem nie jest biało-czarny.

 

Wacław Szczeblewski, Portret żony, ok. 1916 , olej, płótno, (wł. Muzeum Narodowe w Gdańsku)

 

 

Wacław Szczeblewski, Portret Kaszubki Formeli, ok. 1935, olej, płótno, (wł. Muzeum Narodowe w Gdańsku)

 

 

Jestem wielkim orędownikiem” Szkoły Sopockiej” i ratowania tego co po niej zostało, ale ważne jest również to dlaczego Wyższa  Szkoła Plastyczna w Sopocie zawłaszczyła tylko dla siebie całą powojenną przestrzeń malarską na Wybrzeżu. Rozumiem tendencje, style, prądy, nurty, ale malarstwo powinno bronić się samo. Jednak w tym wypadku wydaje się, że różne siły zewnętrzne miały wpływ na bieg wydarzeń.

 

Wacław Szczeblewski, Portret pianisty Sigurdsena, ok. 1916, olej, płótno, (wł. Muzeum Miasta Gdyni)

 

 

Postać Wacława Szczeblewskiego w pewnym sensie może być wyrzutem sumienia, ówczesnej władzy odpowiedzialnej za politykę kulturalną Wybrzeża. Minęło już tyle lat, istniejąca perspektywa czasowa może pozwoli już na właściwą analizę i wyjaśnienie tego zjawiska.  Powracając do wystawy, to duże szczęście, że publiczność Wybrzeża w końcu może dowiedzieć  się o Szkole Plastycznej, którą przed wojną miała Gdynia. Myślę, że trzeba postawić kolejny krok i przedstawić uczniów Szczeblewskiego, ale również niedocenianych jego kolegów: Stanisława Chlebowskiego, Alberta Lipczinskiego, Mariana Mokwę, z którymi spotkał się w1921 roku w Grudziądzu podczas pamiętnej wystawy polskiego malarstwa, którą  otwierał Józef Piłsudski. Temat jest pasjonujący i wart kolejnych odkryć. 

 

Marek Szczeblewski, wnuk artysty przy portrecie babki Marii Rappoldi ok.1912, węgiel, papier, (wł. prywatna)

 

Malarz z Pomorza, urodzony w Pelplinie, później związany z Dreznem, Grudziądzem i Gdynią w której umarł, mało znany nawet swoim krajanom zasługuje na bliższe poznanie. Gorąco rekomenduje tę wystawę, trzeba ją koniecznie zobaczyć. Ona odkrywa pomorskie korzenie naszego polskiego malarstwa. Muzeum Miasta Gdyni „Wacław Szczeblewski – Artysta z Pomorza”.

Stanisław Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam