Obrazy prostych znaków – malarstwo Elżbiety Makuły Hajdun

Malarstwo Elżbiety Makuły Hajdun zawsze wywołuje we mnie chęć dokonywania pewnych porównań. Podświadomie przychodzą mi wtedy myśli o   jego pochodzeniu. Jednak istota jej malarstwa może nie jest wcale taka prosta,  ale też jak się wydaje nie jest bardzo skomplikowana, przez to jest ciekawa i frapująca.  

 


Moje analogie z różnymi kompozycjami geometrycznymi rosyjskich konstruktywistów, amerykańskich minimalistów czy ekspresji abstrakcyjnej lat pięćdziesiątych, artystka uważa za zbyt daleko idące. Uważa, że jej sztuka jest prostsza i o wiele łatwiejsza w odbiorze niż to próbuję przedstawić. Pewnie ma rację, powiem nawet więcej, ostatnia wystawa przekonała mnie o tym. Elżbieta Hajdun pokazała kilka bardzo dojrzałych prac o wyrafinowanej wymowie, posiadających jednak pewien uniwersalizm. Przemawia do wytrawnych odbiorców, ale także do normalnych widzów umiejących również docenić kunszt artystki.  Wystawę ogląda się z wielką przyjemnością, ale proszę uzbroić się w cierpliwość, pierwszy rzut niewprawnego oka może wskazywać na małe  zawiłości. Spośród prezentowanych w sopockim Dworku Sierakowskich prac, szczególnie mogą podobać się syntetyczne pejzaże, zawierające wiele bardzo ciekawych barwnych, a także formalnych niuansów. Jak zauważył, będący na wernisażu prof. Andrzej Dyakowski, kompozycje są tworzone w sposób klarowny, płynny i przejrzysty. Nawiązują do dawnej szkoły kompozycji jej pierwszego nauczyciela, wspaniałego, dziś zapomnianego malarza, Stanisława Wójcika, którego prace profesor, na swoich wykładach ze studentami Gdańskiej ASP, zawsze podaje za wzór rozwiązań kompozycyjnych.

 

Elżbieta Makuła Hajdun

 

- Na sopocką wystawę składa się 37 prac w większości namalowanych w ostatnich paru tygodniach.
Elżbieta Makuła Hajdun: Tak, ale niektóre kolaże są nieco starsze. Na przykład „Listy”, ta praca prezentowana był w listopadzie 2013 roku. Była to wystawa poświęcona Januszowi, mojemu zmarłemu mężowi. Tam pokazałam właśnie kolaże przedstawiające jego osobę - zapiski, nuty, zdjęcia. Nie wszystko wyszło tak jak zaplanowałam, ale nie było źle.

 

 

 - Pozwól, może w dwóch zdaniach przypomnę twojego męża Janusza Hajduna, z którym miałem szczęście pracować i doskonale go pamiętam. Janusz był znanym kompozytorem, twórcą wielu przebojów („Świat nie jest taki zły”), a przede wszystkim kompozytorem muzyki do nagrodzonego pierwszym polskim Oscarem filmu Zbigniewa Rybczyńskiego „Tango”. Szczerze mówiąc zawsze w takich wypadkach, myślę o małżeństwach artystycznych, pojawia się pewien delikatny problem. Skoro jednak wspomniałaś o Januszu, muszę zapytać o wzajemne relacje między wami i jego wpływie na twoją sztukę.
Elżbieta Makuła Hajdun: Pewnie, jak to w życiu bywa wzajemne oddziaływanie na siebie mieliśmy. Żyliśmy ze sobą prawie 25 lat, więc wpływ musiał jakiś być, również i na twórczość. Po jego odejściu pojawiły się „Listy” do niego, które stanowiły inspirację do stworzenia tamtej wystawy.

 

 

- Pochodzisz z artystycznej rodziny. Zawsze sztuka w twoim domu tworzyła atmosferę codziennego życia. Mama po przejeździe z Szanghaju rozpoczęła w 1948 roku w Sopocie studia malarskie, a później w Poznaniu muzyczne. Teraz syn poszedł w ślady ojca.
Elżbieta Makuła Hajdun: Byliśmy i nadal jesteśmy związani ze sztuką, ona wyznacza rytm naszego życia.

 

 

- Czy tajemnica twojej twórczości tkwi w tajemnicy sztuki abstrakcyjnej, czy może w osobowościach twoich znakomitych profesorów. Jak sama to widzisz?
Elżbieta Makuła Hajdun: Coś w tym jest. Czym dłużej maluję, tym więcej wiem i tym więcej różnych rozwiązań przychodzi mi do głowy. Wpadają nowe pomysły i nowe widzenie,  nie zawsze pcha to sztukę do przodu, różnie to bywa. Może ktoś, kiedyś będzie to klasyfikował, ale artysta o tym nie myśli i nie szuka podobieństw, daleki jest od tego. Profesorowie oczywiście w pewnym stopniu jakiś ogólny wpływ mieli. Rozmawiało się o możliwościach, kierunkach, stylach. Przychodzi jednak pewien moment, w którym trzeba podjąć decyzję w zgodzie ze swoimi zapatrywaniami i czuciem. Duży wpływ na moje malarstwo miał Staszek Wójcik i jego widzenie kompozycji, oraz Hugon Lasecki, który nie narzucając nic, otworzył  mi myślenie na różne możliwości. Jedno w każdym przypadku jest niezmienne, potrzebna jest solidna praca, sporo pracy.

 

 

- Czy istnieje związek między twoimi obrazami a przestrzenią rzeczywistego krajobrazu, jeżeli tak czy da się je kontemplować?
Elżbieta Makuła Hajdun: Oczywiście, w pracach sensu stricto malarskich, tak jak na przykład w pastelach, to kolor odgrywa bardzo ważna rolę i wzięty jest absolutnie z natury, również forma. Może pewne zjawiska widzę inaczej, może ostrzej, może detale bardziej wpadają w oko. W zasadzie niczego nie wymyślam, wszystko można podejrzeć w przyrodzie. Maluję to co widać i to co pozostaje w głowie po spacerach. Cały czas odnoszę się do rzeczywiście występujących w przyrodzie fenomenalnych zjawisk. Mieszkam przy plaży nad zatoką, nie ma nic bardziej doskonałego, do czego można by się spokojnie odnieść niż przyroda. Oczywiście nikt nie jest wolny od innych spraw. Nawet jeżeli działamy tylko przez rozum, to mimo wszystko, to co po drodze spotykamy, cały czas tkwi w człowieku i pojawia się, przemyka przez myśli.

 

 

- Czy zatem, oglądając twoje obrazy, to co widzimy jest tym co widzimy?
Elżbieta Makuła Hajdun: Jeżeli to widzimy bez specjalnej analizy to tak, ten pierwszy odbiór jest tym co widzimy. Nie przedstawiam iluzji malarskiej, maluję sercem i uczuciem. Nie staram się zawierać wielkiej treści. Jak chcę coś przeczytać, to biorę książkę. Jak bym chciała opowiadać jakieś historie, to prawdopodobnie zaczęłabym pisać. Moje obrazy są raczej do oglądania, treść nie jest im niezbędna. Trochę inna sprawa jest z kolażami, tu interpretacja jest wskazana. Nawet te pisma, nie są do przeczytania, tylko do interpretacji, ale to ich charakter może wskazywać na pewne wnioski. Gdybym chciała przekazać właściwą treść, to bym to napisała. W tym momencie to uczucia są najważniejsze. Odbiór pozostawiam oglądającym. Tym pracom właściwie nie nadaję tytułów, nie one są ważne. Nawet jeżeli występują jakieś wieloznaczności, to tym lepiej.

 

 

- Większość prac na wystawie jest bardzo syntetyczna, sprowadzona do prostych form i kolorów, wręcz do kolorowych pól.
Elżbieta Makuła Hajdun: Lubię taką syntezę. Staram się niektóre zjawiska występujące w rzeczywistości, przekazać dosyć prostymi znakami, za pomocą odpowiedniego koloru w zależności od pory roku.

 

Jan Kozłowski, były prezydent Sopotu, były marszałek województwa pomorskiego, prezes Towarzystwa Przyjaciół Sopotu (z lewej) i prof. Andrzej Dyakowski

 

- Nie boisz się, że mogą być one dość trudne w odbiorze?
Elżbieta Makuła Hajdun: Rzeczywiście przeciętny odbiorca czasami ma małe trudności. Po jakimś czasie jednak powraca do oglądania i wpada na właściwa ścieżkę, zaskoczenie mija i wszystko staje się jasne. Większość widzów podchodzi do tego ze zrozumieniem. Często później słyszę, że moje obrazy bardzo dobrze wpływają na wewnętrzny spokój i skołatane nerwy. Podobno można przy nich dobrze  odpoczywać i zaznawać wielkiego relaksu. Nie wiem czy malując je, to było moim głównym celem, ale rzeczywiście jeżeli tak jest, to dla mnie jest to duży komplement.

Stanisław Seyfried   

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam