Magdalena Heyda-Usarewicz w Galerii Jackiewicz

Jeszcze do 20 grudnia w Galerii Jackiewicz przy ulicy Mariackiej w Gdańsku można oglądać obrazy Magdaleny Heydy-Usarewicz. Artystki należącej do najstarszego pokolenia powojennych malarzy Wybrzeża.

 


To bodaj jedyna galeria w Gdańsku pamiętająca o twórcach rozpoczynających swoją drogę malarską jeszcze w Sopocie. Ostatnio modne stało się rozliczanie tamtego okresu. Okresu w którym rodziła się nasza wybrzeżowa sztuka. Okresu powstania i kształtowania się PWSSP w Sopocie. Tu i ówdzie słyszy się szkalujące epitety, nawet personalne odnoszące się do życia prywatnego profesorów, ale również do życia zawodowego i ich malarstwa. Łatwość z jaką wydawane są opinie i oceny tamtego czasu są zadziwiające. Już kilkakrotnie o tym pisałem, dziś daruję sobie, choć 70 rocznica skłaniałaby do ponownego zabrania głosu na ten temat i ustalenia wreszcie czy Samborski, Żuławski, Studnicki, Teisseyre, Potworowski czy Ostrowski byli rzemieślnikami. Tym bardziej, że pojawia się gdzieniegdzie nowa interpretacja historii uczelni i fałszywe kreowanie jej nowych bohaterów, ale nie o tym dziś.

 

Od lewej: Magdalena Heyda-Usarewicz, Ewa Jackiewicz - kurator wystawy

 

 

Wernisaż malarstwa Magdaleny Heydy-Usarewicz, na marginesie tego ważnego jubileuszu, zgromadził grupę wielbicieli jej talentu. Sztuka artystki wyrastająca z tradycji kolorystycznych sopockiej uczelni, podążała swoją wytyczoną wówczas jakże na tamte czasy awangardową drogą. Do dziś pozostała interesująca jest żywa, atrakcyjna i na czasie. Szczerze mówiąc jeszcze kilka pokoleń gdańskich twórców na tradycji kapistów opierało swoją twórczość, a następujące zmiany w myśleniu o nowych kierunkach i stylistykach były wynikiem wydarzeń politycznych i wpływu wielkich twórców, osobowości uczelni. W początkowym okresie: Samborskiego, Strzałeckiego, Wnukowej, Studnickiego, Żuławskiego, Wodyńskiego, Rostkowskiej, Cybisa, Potworowskiego, Teisseyre, Baryłko, Wójcika, Borysowskiego, a później: Ostrowskiego, Jackiewicza, Pietkiewicza, Zabłockiego, Pągowskiej, Usarewicza, Bereźnickiego, Łajminga, Olszewskiego, Dyakowskiego, Świeszewskiego i Cześnika. Pewnie to nie wszystkie ważne osobowości zmieniające oblicze naszej uczelni, ale to oni między innymi stworzyli jej dzisiejszy obraz. Gdzie oni są? Czy jubileusz 70-lecia szkoły nie był dostateczną okazją do przypomnienia ich twórczości? A co z rzeźbiarzami? Co prawda mieli swoją wystawę w akademiku, ale mieli. Wnuk, Horno-Popławski, Wiśniewski, Smolana, Żuławska, Pietrowiec czy Duszeńko za przeproszeniem pewnie „przewracają się w…”. Mam wrażenie, że historia czy tradycja pokoleniowa gdańskiej sztuki w tym momencie nie ma już znaczenia, a może się mylę – zobaczymy. No tak, ale Gdańsk to nie Kraków.

 

 

 

Powracam jednak do wernisażu Magdaleny Usarewicz. Nie wszystko jest takie złe. Widziałem jaką przyjemność sprawiło przybycie na wystawę jej młodszych kolegów z uczelni, kiedyś współpracowników i studentów Romana Usarewicza, zmarłego w 1983 roku męża, dziś profesorów: Mieczysława „Mieto” Olszewskiego, Jarosława Baucia i Marka Modela. To jednak nie osoba znakomitego malarza w przeszłości ich autorytetu, była magnesem przybycia na wernisaż, a szacunek i ciekawość, bowiem artystka dalej maluje i to jak. Cały czas utrzymuje bardzo wysoki poziom swojej sztuki. Ma nadal „otwartą głowę”, w której co rusz pojawiają się bardzo interesujące interpretacje malarskie. Jedno się tylko nie zmieniło od czasów ukończenia uczelni w 1958 roku - fascynacja i cześć, którą oddaje barwie.

 

 

 

Pani Magda studia ukończyła w pracowni prof. Stanisława Teisseyre’a tej samej, w której zaraz po niej kończył Kiejstut Bereźnicki. Dlaczego wspominam ten fakt? Ano dlatego, że zarówno prof. Władysław Jackiewicz, u którego w galerii odbywa się wystawa jak i prof. Kiejstut Bereźnicki oraz właśnie Magdalena Heyda-Usarewicz, to dziś nasi najstarsi, aktywni zawodowo artyści. Malują, wystawiają, spotykają się i pomimo 70 lat od powstania szkoły zaznaczają swoim talentem obecność, którą czasami ktoś zauważy i doceni.

 

Bohaterka wieczoru z prof. Mieczysławem "Mieto" Olszewskim

 

 

 

Prof. Jarosław Bauć z malarką

 

 

Artystka tuż po wojnie przyjechała ze Lwowa do Lublina. Następnie w 1948 roku wraz z rodzicami i babcią przybyła do Oliwy. Państwo Heyda zamieszkali przy ulicy Leśnej 10, tuż obok malarza Zdzisława Kałędkiewicza i mieszkających na Podhalańskiej Kazimierza Śramkiewicza i Władysława Lama. Szybko nadrabiała zaległości spowodowane wojną. W 1951 ukończyła znane dziś V Liceum i zaraz zdała do sopockiej PWSSP gdzie pierwsze zajęcia z rysunku prowadził dopiero co przybyły z Niemiec uczeń Wojciecha Weissa, Zygmunt Karolak wraz ze swoimi asystentami Bohdanem Borowskim i Władysławem Jackiewiczem. Kierunkiem uzupełniającym studia malarskie, była tkanina, która okazała się już po latach jej wielką miłością, o czym dziś już niewiele osób pamięta.

 

 

 

Na początku lat 80-tych Pani Magda po Józefie Wnukowej przejęła prowadzenie nadzoru nad wykonywaniem gobelinów w Zakładzie Tkaniny.  Zakład ten powstał w 1951 roku. Pomysł jego założenia zrodził się nieco wcześniej, a impulsem było przywiezienie przez Józefę Wnukową ze Stanów Zjednoczonych technologii druku sitowego oraz założenie przez prof. Juliusza Studnickiego pracowni kołtryn. To zapotrzebowanie chwili na tkaniny (zasłony, tkaniny obiciowe, kołtruny, makaty) stało się po pewnym czasie specjalnością uczelni. Sopockie tkaniny dekoracyjne wykorzystywane były przy restauracji Pałacu w Gołuchowie i Książu, a zwieńczeniem było przygotowanie już w późniejszych latach i nadzorowanie przez Józefę Wnukową i Magdalenę Usarewicz pracy nad gobelinami zamówionymi przez Filharmonię Bydgoską. Początkowo zlecenie opiewało na cztery tapiserie zaprojektowane według scenariusza dyrektora Filharmonii Andrzeja Szwalbe (1978 ). Prace realizowane były w Pracowni Tkaniny PWSSP w Gdańsku. Nadzór techniczny sprawował Józef Miętki i Krzysztof Charytoniuk, farbowanie wykonywała Janina Basty, a tkała miedzy innymi Agata Zielińska. Specjalną wełnę dostarczyły Zakłady Wełniarskie „Lodex” z Łodzi. Tkanie ukończono w 1983 roku. Cykl „Koncert Polski” składał się z 4 gobelinów – „Kapela na Wawelu”, Kazimierza Ostrowskiego; „Pożegnanie Ojczyzny” - Kiejstuta Bereźnickiego; „Polonez” - Kazimierza Śramkiewicza; „Ad Matrem” - Mieczysława Olszewskiego. To zlecenie pod względem artystycznym nadzorowała Józefa Wnukowa, ale kolejne trzy cykle: „Harmonia Sfer”, „Mare Nostrum” i „Rośliny i Zwierzęta” przygotowane również według scenariusza Andrzeja Szwalbe, projektowała i nadzorowała pod względem artystycznym już Magdalena Heyda-Usarewicz. Wśród projektantów  gobelinów oprócz wyżej wymienionych artystów byli jeszcze: Józefa Wnukowa, Jerzy Zabłocki i Jerzy Krechowicz. Realizacja tego projektu trwała kolejne cztery lata i zakończyła się w 1988 roku.

 

Magdalena Heyda-Usarewicz, Orzeł Biały, gobelin, 1987

 

 

Wystawa Magdaleny Heydy-Usarewicz w Galerii Jackiewicz to niewielki zbiór 14 prac (oleje i kolaże) namalowanych w ostatnim roku i parę kolaży w 2007 i 2008 roku. Mała galeryjka pomieściła spore grono wielbicieli malarstwa artystki. Poza profesorami macierzystej uczelni pojawiło się nawet małe grono studentów. Malarka raczej sporadycznie wspomina okres swoich studiów, ale ostatnio była doskonała okazja bowiem jej praca „Pejzaż z Chmielna” z 1959 roku prezentowana była podczas wystawy „Szkoła sopocka - między sztuka a polityka” w klubie „Sfinks 700”, a więc jednym z trzech kultowych miejsc rodzenia się w 1945 roku, sopockiego malarstwa i rzeźby. Studentka Magdalena Heyda-Usarewicz uczestniczyła w zajęciach jeszcze we wszystkich tych trzech miejscach, a więc w Willi Bergera, Sfinksie i Rotundzie. Zajęcia z malarstwa  często za prof. Stanisława Teisseyre’a prowadziła jego asystentka Teresa Pągowska. To był niezapomniany czas wolności, malowania, studiowania, pracy, ale i zabawy.

 

Magdalena Heyda-Usarewicz

 

 

Mężem artystki od 1953 roku był Roman Usarewicz, znakomity malarz, pedagog, ciężko doświadczony podczas wojny. Przetrwanie obozu zawdzięczać może jedynie swojemu talentowi. Niedawno trafiłem na jeden z jego obozowych portretów. Roman Usarewicz należał do animatorów zmian tradycyjnego kolorystycznego sopockiego malarstwa. W pewnym stopniu jego porządek myślenia o sztuce przejęła żona, ale nie do końca. Stworzyła swoja interpretację geometryczną, ale jak wspominałem wcześniej kolor pozostawał najważniejszy, a formę tworzyła za pomocą refleksji, zapamiętanych wrażeń, momentu, chwili. „Obraz powstaje z nierzeczywistych form istniejących jedynie w myślach, lecz jawiących się w refleksyjnym odbiciu. To malowanie zapamiętanych wrażeń”. Ostatnio artystka zafascynowana jest architekturą, czego dowodem mogą być jej prace, prezentowane właśnie w Galerii Jackiewicz.


Stanisław Seyfried
Zdj. S. Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam