Niniejszy tekst jest zapowiedzią albumu poświęconego twórczości Zygmunta Karolaka, malarza, grafika, rysownika, wykładowcy PWSSP w Sopocie, a od roku 1954 w Gdańsku. Oficera Wojska Polskiego, mającego za sobą klęskę kampanii wrześniowej i prawie pięć lat spędzonych w czterech oflagach. Pracowitego, zdolnego malarza i wykładowcy, dobrze wykształconego w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod okiem Wojciecha Weiss, Stanisława Kamockiego, Władysława Jarockiego i Jana Wojnarskiego. Malarza znanego gronu fachowców, mniej znanego szerszej publiczności, mającego na swoim koncie, kilka znakomitych, wysoko ocenionych wystaw między innymi w warszawskiej „Zachęcie”, w Paryżu, Krakowie czy Sopocie.
Artysta zmarł w roku 1999, pochowany został w swoim rodzinnym Kaliszu, ale całe powojenne życie spędził w Sopocie. Często, już na emeryturze jeździł odpoczywać i malować do mieszkających w Grenoble swoich córek, Przemy i Agnieszki. Dziś w gronie ludzi zaprzyjaźnionych z Gdańskim Okręgiem Związku Polskich Artystów Plastyków i Akademią Sztuk Pięknych w Gdańsku powstaje album poświęcony jego twórczości „Zygmunt Karolak – Ocalić od zapomnienia”. Publikacja w około 140 zdjęciach przedstawi jego dokonania, od najbardziej interesujących powstałych w oflagach rysunków, po malarstwo, monotypie, grafiki i znakomite akwarele malowane w Sopocie, Kaliszu, Grenoble i przed wojną w Wilnie. W opracowaniu znajdą się również dwa szeroko omawiające jego twórczość teksty autorstwa prof. Kazimierza Nowosielskiego i niżej podpisanego.



„Próbując dociec pewnej tajemnicy związanej z twórczością Zygmunta Karolaka i samą jego osobą, po wielu rozmowach z jego studentami, kolegami, a przede wszystkim córkami, Przemysławą i Agnieszką, dochodzę do wniosku, że prawie pięcioletni okres przebywania w oflagach miał największy wpływ na jego osobowość i karierę. Pod koniec wojny przeżył przerażający, tysiąckilometrowy ewakuacyjny marsz z oflagu II D Gross-Born do obozu Stalag X B w Sandbostel, a stamtąd do Lubeki, gdzie 3 maja 1945 roku, brytyjskie samoloty zatapiały cumujące w Zatoce Lubeckiej trzy statki wypełnione obozowymi więźniami. Na statkach powiewały bandery Kriegsmarine. 7 tysięcy jeńców u progu wolności na oczach wielu obserwatorów stojących na brzegu traciło życie. Ten tragiczny epizod sprawił, że artysta doznał niewyobrażalnej traumy…




Dlaczego prawie nigdy, mówiąc o malarzach tworzących szkołę sopocką, nie wymieniamy nazwiska Zygmunta Karolaka? Jako utalentowany artysta nie znalazł swojego miejsca wśród tych najwybitniejszych sopockich malarzy, wspominanych przy każdej okazji, a należało mu się takie wyróżnienie. Czy jedynym powodem było dołączenie do tego grona dopiero w roku 1950? Pewnie nie, jego wykształcenie predestynowało go bowiem do objęcia pracowni malarskiej. Był już jednak nieco spóźniony. Wszystkie pracownie były obsadzone, a ówczesny rektor Jan Wodyński, widząc w nim wielki talent, za wszelką cenę chciał zatrzymać w Sopocie malarza po krakowskiej ASP. Malarza wykształconego przez wybitne osobowości polskiej sztuki.
Prowadzenie Katedry Rysunku w Sopocie mimo wszystko było również odpowiednie dla artysty, który uważał rysunek za podstawę wszelkich działań malarskich. Czy zatem dylematy, które wpłynęły na swego rodzaju odosobnioną postawę mogły znamionować inne kwestie, o których wspomniałem, a które związane były przede wszystkim z przeżyciami wojennymi? Na pewno tak. Myślę, że wiadomości, które uzyskałem dzięki rozmowie z córkami artysty, mogą potwierdzać złożoność jego życia, chociaż wrócił do ukochanej żony poślubionej tuż przed rozpoczęciem wojny i mimo narodzin córek. ...” *



„A jednak mimo owej ogromnej wiedzy i nabytych umiejętności, mimo wszystkie nie tylko malarskie autorytety, najważniejszym dlań mistrzem była sama natura: bacznie i z czułością obserwował naturę krajobrazu, uważnie badał naturę rzeczy i naturę światła, na rozmaity sposób próbował doścignąć i wyrazić naturę swojej twarzy... Choć bez wątpienia szanował walory wyobraźni, to jednak najistotniejszym wyzwaniem było dla niego to, co widzialne; jeśli dobrze zobaczone i możliwie jak najsubtelniej oraz rzetelnie wyrażone, to – tak czy inaczej – sądził, dotknie i przeniknie nas swoją tajemnicą; tą tajemnicą, która w dziedzinie kultury nosi też imię piękna. Generalnie: stawiał na mozół, w którym zawsze powinno być miejsce dla olśnienia, na pracę i pracowitość, której nieobce jest natchnienie. Liczyła się dlań rzetelność także w artystycznej robocie, a ta – jeśli szczerze podjęta i realizowana – prędzej czy później zrodzi dobre owoce.
Nic więc dziwnego, iż był dość nieufny w stosunku do rozmaitych nowinek w sztuce. Śledził je, ale i odnosił się do nich z pewną rezerwą. Charakterystyczne, iż namalowawszy kilkadziesiąt prac o charakterze abstrakcyjnym, nigdy oficjalnie – przynajmniej w znaczących ilościach – ich nie eksponował. Wszystkie opatrzył nazwą „Marginesy” – i tyle. Jego najbardziej naturalnym żywiołem do końca pozostawało to, co bezpośrednio dostępne zmysłom, opanowane przez wrażliwość i wyobraźnię, zakorzenione w uniwersalności i niepowtarzalności każdego ludzkiego doświadczenia. Cenił nade wszystko to, co bezpośrednio stawało się jego udziałem: krajobraz, sopocka czy paryska ulica, kwiaty w wazonie, dzieci pochylone nad książką, ale i wspomnienie bitwy, w której uczestniczył, bohaterowie książek, których lekturę głęboko przeżył, a zwłaszcza jego ukochany Don Kichote…” **
Wystawa i promocja publikacji odbędzie się 28 września roku 2017 w Gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
Stanisław Seyfried
* Stanisław Seyfried – „Zygmunt Karolak- Ciemny ton samotności”
** prof. Kazimierz Nowosielski - „Artysta malarz z duszą wojownika” ( Szkic do obrazu Zygmunta Karolaka)