Rosvita Stern: Kocham Sopot

Tragiczne wspomnienia pani Rosvity wywołują olbrzymie emocje i nie pozwalają spokojni dokończyć żadnej z opowieści. Dramat jaki dotknął jej rodzinę przybyłą w roku 1889 do Sopotu jeszcze dziś przywołuje strach i zdenerwowanie. Historia jej pradziadków sięga powstania styczniowego. Napięcie i niepokój towarzyszący wspomnieniom przysparza wielki stres i niewytłumaczalną obawę przed skrywaną prawdą. Tajemnica tkwi tak mocno we wnętrzu, że nawet dziś w innych realiach politycznych nakazuje przemilczenie niektórych patriotycznych wątków. Wspomnienia co rusz przerywają tragiczne myśli, wyciskające łzy i zatrzymujące oddech.

 


Rosvita Stern sopocka malarka, dziś na emeryturze, wykładowczyni Uniwersytetu Trzeciego Wieku, działaczka Fundacji „Kocham Sopot”, cały czas aktywna i zaangażowana w sprawy Sopotu z trudem wspomina dramatyczne losy najbliższych. Babcię pochodzącą z Siekowa w Wielkopolsce, dziadka, który zginął pod Verden, mamę działaczkę Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, ojca który zginął na froncie wschodnim. Sąsiada Kurta Jakubowskiego, lekarza z pierwszego piętra domu przy dzisiejszej ulicy Chopina, który ostrzegł rodzinę przed aresztowaniem we wrześniu 1939. Kuzynów, których los po wojnie skierował do Anglii. Wujka Mieczysława Olszewskiego, byłego osobistego sekretarza Naczelnego Wodza i Premiera, gen. Władysława Sikorskiego, byłego sekretarza Dyrekcji Polskich Linii Lotniczych „Lot” w Londynie, któremu w roku 1965 może zawdzięczać poznanie gen. Władysława Andersa. To tragiczne losy Polaków doświadczonych historią stosunków polsko-niemieckich.

 

Rosvita Stern

 


Kuzyni, znaleźli się po wojnie w Anglii, żołnierze Polskiej Armii na Zachodzie, ukończyli tam studia i zapraszali Rosvitę, studentkę malarstwa, na wakacje do siebie. Stanisław Andrzejewski został profesorem socjologi na uniwersytecie w Reading, a Bogumił Andrzejewski, poetą i krytykiem literackim, znawcą języków kuszyckich - języków afroazjatyckich. Jeden z takich wyjazdów przed dyplomem w 1969 roku zakończył się tragicznie. Egzamin nie doszedł do skutku, bowiem pojawił się na uczelni oficer służby bezpieczeństwa, proponujący współpracę i inwigilację środowiska londyńskiego. Kariera malarska, wielka praca włożona w rozwój talentu na finiszu została zatrzymana. Konsternacja na uczelni. Prof. Jacek Żuławski promotor dyplomu nie wiedział co robić. Zadeklarował wielką pomoc po ustabilizowaniu sprawy.

 

Rosvita Stern, Owoce morza, olej, płótno



Rosvita Stern, Polskie pejzaże, olej, płótno

 


Pani Rosvita, w końcu po otrzymaniu paszportu postanowiła już do Polski nie powrócić. Londyn, Paryż, Wiedeń, praca w paryskim oddziale „Cepelii”, później w San Tropez, Lyonie i Cannes. Pomoc jej dyrektora i tęsknota za krajem, po czterech latach tułaczki doprowadziły do powrotu i po kolejnych trzech latach mogła odbyć się zaległa obrona dyplomu w PWSSP w Gdańsku. Spełnienie młodzieńczych marzeń wyniesione z orłowskiej szkoły plastycznej, lekcji malarstwa u Zdzisława Kałędkiewicza, Bohdany Lippert-Pietkiewicz i na studiach w Gdańsku u ukochanych profesorów Stanisława Teisseyre, Jacka Żuławskiego i Romana Usarewicza, w końcu mogło się urzeczywistnić. We wspomnieniach studenckich mocno zapisały się także zajęcia z Kazimierzem Śramkiewiczem, Zygmuntem Karolakiem i zaliczenia plenerów w Gniewie i Wdzydzach Kiszewskich. Po tych wszystkich przeżyciach artystka powraca do malarstwa, organizuje wystawy, ale to mało. Rozpoczyna udaną współpracę z polską kinematografią. Jako kostiumograf pracuje z Andrzejem Żuławskim, Janem Rybkowskim, Wojciechem Jerzym Hasem, Walerianem Borowczykiem. Wielce ceniła sobie współpracę ze znakomitą projektantką kostiumów Magdą Tesławską.

 

Rosvita Stern, poniżej Magdalena Tesławska, na planie filmu Jana Rybkowskiego "Gniazdo", Annopol (1973-74)

 


Uzyskanie pewnej stabilizacji i pewności siebie przerwało wprowadzenie stanu wojennego, ale malarstwo już na stałe gościło w jej sercu. Wystawy ”Anioły są wśród nas”, „Przemijanie” czy „Nad moim miastem czuwają anioły” w doskonały sposób charakteryzują malarstwo Rosvity Stern. Trudno jednak porównywać jej sztukę do malarstwa Stanislawa Teisseyre, pod którego wielkim wrażeniem jest do dziś, choć to jego myślenie może najbardziej charakteryzować jej malarstwo, myślę oczywiście o jego pracach początku lat 60., pewnej nostalgii w którą wchodził po początkowym zauroczeniu surrealizmem i fachowym „odfajkowaniem” socrealizmu.

 

Rosvita Stern, Czerwone maki, olej, płótno

 


W cyklu „Polskie pejzaże” najstarszym z oglądanych w pracowni artystki najpełniej widać tę melancholię i nostalgię, szerokie płaszczyzny szarych kolorów mocno kontrastujących z krzyżem majaczącym gdzieś na horyzoncie, głęboka zakorzeniona tradycja, historia i wiara. Przemawiający niepokój, wskazuje jednak właściwą drogę, która zawsze w życiu artystki biegła w tę samą stronę. Późniejsze prace odbiegają od tamtej estetyki, ale bardziej precyzują jej zainteresowania. „Port rybacki”, „Owoce ziemi”, „Owoce morza”, „Double bar”, „Tulipanowe pole w barwach tęczy”, „Czerwone maki”.

 

Rosvita Stern

 


Pod tytułem „Czerwone maki” kryje się kolejny pomysł malarki. To realizacja wraz z Ewą Rakowską z Londynu, byłą mieszkanka Sopotu, pomnika misia Wojtka. Legendarnego misia żyjącego przy 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii w 2 Korpusie Polskim dowodzonym przez gen. Władysława Andersa. Wojtek również brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Urósł do legendy, doczekał się kilku książek oraz kilku filmów dokumentalnych, dziś czeka na pomnik przy ulicy Monte Cassino w Sopocie. Całe przedsięwzięcie z imprezami towarzyszącymi będzie nosiło tytuł „Czerwone maki”.
Wcześniej jednak postanowiła realizować inny pomysł. Podczas otwarcia nowej siedziby Fundacji „Kocham Sopot” przedstawiła pomysł nadania nowemu rondu usytuowanemu przy sopockim dworcu imienia”Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego Sokół”. Tak ważnego dla trwania polskości w Wolnym Mieście Gdańsku. Jej krótka wypowiedź pozwoliła wówczas zrozumieć, że jest osobą w swojej zwyczajności, nadzwyczajną. Tragiczne doświadczenia, zawsze głęboko związane z polskim rodowodem pozwoliły dziś pełniej zobaczyć i zrozumieć malarkę z Sopotu, która kocha swoje miasto i jest mu oddana bez reszty.

Stanisław Seyfried

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam