Kwintesencja piękna według Mariusza Otty

Z Mariuszem Ottą, rzeźbiarzem, rysownikiem, malarzem, twórcą słynnych już na całą Polskę oliwskich bożonarodzeniowych rzeźb z piasku, rozmawia Stanisław Seyfried

 

SS: Pierwszy raz oglądałem Twoją pracę w Oliwie przed Galerią Warzywniak. Myślę oczywiście o Szopce wigilijnej, tej wspaniałej rzeźbie piaskowej. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to Twoje dzieło. Dziś już wiem i wiem też, że powstało we współpracy z trzema kolegami rzeźbiarzami: Markiem Krausem, Michałem Sęczawą i Markiem Elsnerem. Dopiero później zapoznałem się z Twoimi pracami i jeżeli powiem o dużym wrażeniu, jakiego doznałem, to i tak będzie o wiele za mało. Mimo to myślę, że z racji młodego wieku (rocznik 1983) jesteś artystą jeszcze mało znanym. Gdańską ASP ukończyłeś zaledwie w roku 2010.

 

MO: A do Szkoły Podstawowej numer 48 chodziłem na gdańskiej Zaspie w latach dziewięćdziesiątych, ale nigdy nie byłem tam traktowany jako ktoś, kto potrafi malować czy rysować lepiej niż inni, przynajmniej przez nauczycielkę plastyki. To, że mam smykałkę do rysowania, zauważyła w domu moja siostra Izabela. Kiedy malowałem pierwszy raz dla mamy pejzaż na zwykłej kartce, temperami, czułem impuls, wynikający z potrzeby zrobienia czegoś innego poza typową laurką. To był morski pejzaż, malowałem go z pamięci, skały w oddali mocno zatopione w toni morskiej. Siostra zachwyciła się podobno dobrze namalowanym morzem.

 

Mariusz Otta

 

SS: Teraz już nie wracasz do tej tematyki?

MO: Nie wracam, ale skały mnie bardzo pociągały, a woda o tyle mnie dzisiaj interesuje, aby paroma czystymi plamami pokazać jej ruch i głębię. Głębię wyciąga się kolorem. Jeśli spojrzeć na prace mistrzów, to wspaniale wychodzi. Mam to w głowie, ale pewnie przyjdzie jeszcze na to czas.

SS: Ale szóstki, w podstawówce się nie doczekałeś?

MO: Już nie, dopiero w orłowskim plastyku, jak miałem 15 lat, w roku 1998. Po szybkim odnalezieniu się, wiadomo, jak to w nowej szkole, sytuacja się zmieniła. Rysunek miałem z panią Aleksandrą Walicką, a później z Piotrem Budziszewskim, który kierował mnie mocno w stronę malarstwa, ale wybrałem rzeźbę.

 

Mariusz Otta, 2015 SC

 

SS: Dlaczego?

MO: Sam nie wiedziałem, że rzeźba może tak inspirować, dopóki nie poznałem Adriany Majdzińskiej. W jej pracowni we Wrzeszczu przy delikatnych, małych pracach poczułem pewną kontynuację rzeźby w drewnie, której uczyłem się w liceum u pani Joanny Bruzdowicz na mało popularnym dziś snycerstwie. Miałem szczęście, zawsze do tej pory trafiałem na życzliwych ludzi, którzy pchali mnie do przodu. W ogóle liceum i tamtejsze towarzystwo sprawiło, że wybrałem sztukę, poznawanie jej historii, a rywalizacja młodych adeptów na artystów mocno mnie zainspirowała. To głównie zaważyło na wyborze dalszej mojej drogi życiowej. Ale również i to, że od pewnego czasu słyszałem dookoła, że podobno mam więcej talentu plastycznego niż inni. Do ASP dostałem się bez problemów, już wtedy czułem, że ten egzamin będzie jedynie formalnością. Ale to też nie było takie proste, ponieważ najpierw musiałem zdać maturę z matematyki, co w końcu z małymi problemami się udało.

SS: Jak minęły studia?

MO: Ogólnie wydaje się, że spokojnie, generalnie byłem lubiany. Pamiętam, że już na egzaminach wstępnych było lekkie zamieszanie. To, co robiłem, wywoływało duże zainteresowanie, sporo ludzi przychodziło oglądać moją pracę.

SS: To, co robiłeś, było przemyślane czy tworzyłeś „z biegu”?

MO: Trzeba było robić „z biegu”, nie znałem tematów, parę minut na przemyślenie i praca. Lubię tak pracować.

SS: Dziś jest to Twoją wielką zaletą.

MO: Tak, pomysły czasami przytłaczają mnie swoją liczbą. Teraz często je zapisuję.

SS: Kiedy po raz pierwszy widziałem Twoje prace, myślałem głównie o osobnym, twórczym bycie Twojej sztuki. To w historii gdańskiej uczelni oczywiście już się zdarzało, kiedyś nawet dość często, dziś jednak wydaje się, że coraz rzadziej.

MO: To dobrze czy źle?

SS: Tu chyba nie ma wątpliwości.

MO: Chyba nie. To, co robię, cały czas wypływa ze mnie i wydaje się, że bez znaczenia są dla mnie zewnętrzne trendy czy mody, które nas otaczają. Na studiach też nikt nie wymagał, żebym musiał coś robić tak czy inaczej. Nikt mną nie kierował, jedyną inspiracją był mój profesor Sławoj Ostrowski, ale sposób myślenia był niezmienny. Kierowanie czy prowadzenie mnie polegało na czymś innym.

SS: A warsztat techniczny?

MO: Technika była niezmiernie ważna, ale co działo się w mojej głowie, to jest zupełnie co innego i jest oddzielne od wszystkiego, to jest moje. Warsztat techniczny

jest cały czas eksperymentem, ale od czasów liceum już wiedziałem, że to on jest najważniejszy, jest wielką pomocą w szybkiej pracy, siadam i rysuję to, co chcę, nie muszę wiele kombinować. Warsztat musi być doskonały, bo on decyduje o szybkim i sprawnym przedstawianiu swoich myśli.

SS: Jak w takim razie postrzegasz rolę talentu?

MO: On jest nieodzowny, wydaje się, że nie mam problemu z tym, jak mam narysować dłoń czy jakąkolwiek inną część ciała, często z pamięci, od razu udaję mi się to uchwycić.

SS: Anatomia człowieka w Twojej twórczości jest bardzo ważna, często staje się głównym tematem pracy.

MO: Tak, często stosuję również pewne przerysowania, polegające na specjalnym wyolbrzymieniu tematu. To bierze się z przemyśleń, nie wszystko jest takie, jak widzimy w rzeczywistości. Z drugiej strony, musi być to tak narysowane, żeby odbiorca nie odebrał tego jako nieumiejętność czy całkowicie przypadkowy zabieg. Faktycznie: mięśnie, uszy, dłonie, oczy, nos czy usta, części ciała budują moje prace. Zaczynałem od portretu, który bardzo lubię, ale nie chciałem skupiać się jedynie na twarzy. W pewnym momencie dotarło do mnie, że cały człowiek stanowi portret, że każda część jego ciała jest portretem. To wszystko kumuluje się we mnie, te poszczególne części ciała pomagają mi przedstawiać różne myśli, już niekoniecznie związane z portretem, czasami zupełnie z czymś innym, ale to są środki, które teraz bardzo pomagają mi w tworzeniu moich wizji.

 

Mariusz Otta, 2015 IV eyes

 

SS: Wychodzisz poza rzeczywistość, którą widzisz. Czy to jest oznaką zamknięcia w sobie?

MO: Wydaje się, że w jakimś sensie tak jest. Nigdy jednak nie podchodzę do tego tak, że to tylko ja tak widzę, i że to jest indywidualne, że już nikt inny nie potrafi w ten sposób. Tak tego nie widzę.

SS: Co w takim razie jest ważniejsze w Twojej twórczości, ja z siebie czy dochodzące z zewnątrz sygnały?

MO: Świat zewnętrzny pozwala mi wierzyć, że cały czas mam coś do powiedzenia. Rozmowy z ludźmi, codzienne życie: właśnie to pozwala na przemyślenia i wypowiedź w zamknięciu.

SS: Raz jeszcze powrócę do sztuki, która nas otacza, z którą spotykamy się na co dzień w galeriach, i do coraz śmielszych trendów. W jakim stopniu wpływa to na Twoją pracę?

MO: Oczywiście widzę, co się dzieje, i czasami coś mnie zainteresuje. Ostatnio zwróciłem uwagę na powrót hiperrealizmu i zachwyt tą sztuką. Nie powiem, że to mnie zupełnie nie interesuje, ale kiedy próbuję coś więcej robić w tamtym kierunku, zaczynam odczuwać wewnętrzną sprzeczność i coś mi podpowiada, że wystarczy. Hiperrealistyczna „ładność” to za mało dla mnie.

SS: Musi więc nastąpić połączenie inteligencji, smaku, mądrości, talentu, tego wszystkiego, co stanowi o sile Twojej twórczości.

MO: Rzeczywiście musi pojawić się to wszystko i nastąpić zamknięcie moim spojrzeniem, ruchem ręki z ołówkiem, pędzlem czy czymkolwiek i mam nadzieję, że to da ten ostateczny spodziewany efekt.

SS: Ale ta naturalna skłonność do pokazywania, powiedzmy w sposób dość oryginalny, anatomicznych części ciała, powielanie i powtarzanie ich w jednej sekwencji, często wywołuje różne reakcje.

MO: To dobrze, bo to piękno moimi oczami może jest trochę inne, piękno „ładne” jest sztuczne. Moje wraz z mijającym czasem się zmieniało. Najwcześniej klasyka była moim ideałem, ale w pewnym momencie życia dostrzegłem piękno inaczej, pewne aspekty zaczęły się kłócić. Dlaczego ktoś, kto jest niepełnosprawny, wygląda inaczej i jest określany jako brzydki, jest odrzucany, kiedy to może jest inne piękno. Od momentu, kiedy zdałem sobie z tego sprawę, pojawił się przełom w tym, co tworzę. Stwierdziłem wówczas, że będę pokazywać moje piękno, które może będzie trochę inne. Sam temat może nie wywoływać uroczych wrażeń, ale rysunek jest tak ubrany, że mam wrażenie, w sensie artystycznym może podobać się, oczywiście proszę to wziąć w cudzysłów.

 

Marusz Otta, 2013

SS: Czy są zatem głębsze przesłanki, że tak zacząłeś myśleć?

MO: Myślę, że całe moje dzieciństwo i to, jak ono wyglądało, i całe moje życie w jakiś sposób nauczyło mnie pewnej pokory. To, co się działo ze mną, moje różne wypadki po drodze, one wszystkie wpłynęły na moje odczucia i zmianę postrzegania rzeczywistości. Czasami mi się to teraz kojarzy z pięknem niemowlaka. Wraz z jego dojrzewaniem ono nie wyparowuje, tylko później już jest niedostrzegane, a tak naprawdę nic się nie zmieniło. Ja podświadomie cały czas tak sobie to tłumaczę.

SS: Tu chciałbym wrócić do początku naszej rozmowy i Twoich prac, które wywarły na mnie duże
wrażenie.

MO: Zawsze takie opinie mnie budują i zawsze mi zależało, aby prace, które tworzę, znajdowały swoich zwolenników, ludzi podobnie jak ja czujących. Oczywiście w pewnych pracach można doszukiwać się symboliki i nie zaprzeczam, że jest ona czasami tam ukryta. Może nie jest powszechnie czytelna, ale też niekoniecznie musi. Częściej spotykam się z brakiem akceptacji moich prac i pewną bojaźnią przed nimi, nie mówiąc już o powieszeniu ich na ścianie. Akt kobiecy „narysowany” moimi oczami jest często nieakceptowalny, a przecież ciało kobiety jest piękne, w ogóle ciało ludzkie jest ładne i nie może przerażać. No cóż, dalej piękno wywołuje wiele kontrowersji i jest różnie odbierane. Poza tym zawsze lubiłem raczej delikatniej o czymś mówić i ta metafizyka, która może pojawia się czasami, nie jest sztuczna.

 

Mariusz Otta, 2013 SC

 

SS: Na zakończenie mam pytanie o kierunki rozwoju Twojej pracy, ponieważ jesteś jeszcze na początku artystycznej drogi, a zebrane doświadczenia są już naprawdę duże.

MO: Nie mam pojęcia. Przez te sześć lat od ukończenia studiów, jak na to patrzę, moje prace są tak różne, tak inne, zmienia się forma, technika, tematyka, kompletnie nie wiem, co się będzie za chwilę działo. Czy to będzie bardziej agresywne? Ten krzyk wewnętrzny i to zamknięcie w pracowni, i to, co się dzieje ze mną wtedy, kiedy tworzę, jest mobilizujące i czuję, że te bodźce coraz silniej na mnie działają, i że to będzie jeszcze coś mocniejszego. Nie chodzi o temat, ale o sposób ekspresji i rodzaj medium. Lubię ten moment tworzenia czegoś nowego, chyba najbardziej.

 

15.06.2016

Dziękuję za rozmowę

Stanisław Seyfried

zdjęcia: Kuba Karłowski

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam