Artykuły
Marek Wróbel maluje już od ponad 30 lat. Jego sztuka cały czas wzbudza duże zainteresowanie, przyciąga swoim optymizmem, czystością, nasyceniem barw, ekspresją. Choć sam czasami uważa, że jego dynamiczny styl malowania nieco osłabł. Natomiast ja uważam, że jego malarstwo nabrało pewnej dostojności, nabrało szlachetnej patyny i jest coraz ciekawsze. Przypuszczam, że doświadczenia życiowe i artystyczne utwierdzają go o wyborze właściwej drogi, którą obrał przed laty.
Kariera malarska Juliusa Schönrocka (1835-1878), przebiegała podobnie jak wielu innych artystów urodzonych w Gdańsku. Mieście, które nie posiadało w XIX wieku Akademii Sztuk Pięknych. Jedyną półwyższą uczelnią była Królewska Szkoła Sztuk Pięknych i Rzemiosła Artystycznego, która nawiasem mówiąc wykształciła wielu znakomitych malarzy. Jednak aby zrobić karierę trzeba było skończyć jedną z renomowanych wówczas uczelni, do których przeważnie i tak absolwenci gdańskiej szkoły trafiali, mowa o Akademiach w Królewcu i Berlinie.
Artysta do swoich widzów przemawia językiem prostym, bez specjalnego zadęcia, ale ładnym, podobającym się, wzbudzającym zainteresowanie i otwierającym możliwość wszelkiej interpretacji. Jednak „Intymne pejzaże” Kroplewskiego, trochę balansują na cienkiej linie między profesjonalizmem podpartym dobrym rysunkiem, wyczuciem formy, bardzo ciekawą paletą kolorów i wielowątkową narracją znaczeniową, a świadomie wykorzystywaną sztuką naiwną.
Kiedy przed wielu laty po raz pierwszy zetknąłem się z twórczością Lovisa Corintha nie przypuszczałem, że spotkałem malarza o tak bogatej, a zarazem tak zmiennej osobowości artystycznej. Jego talent rozwijał się wraz z rozwojem sztuki przełomu XIX i XX wieku. Cały czas ewoluował. Miał to szczęście, że urodził się w tak ciekawych czasach. Pierwszym jego obrazem, który poznałem był „Cmentarz rybaków w Nidzie”. W Nidzie nad Zalewem Kurońskim, w której pod koniec XIX wieku powstała kolonia artystyczna malarzy, profesorów oraz studentów Akademii Sztuki w Królewcu, do których należał również Lovis Corinth.
W minionym roku mieliśmy na Wybrzeżu przynajmniej kilka wystaw, które urosły do rangi wydarzeń wystawienniczych dużego formatu. Jednym tchem mogę od razu wymienić wystawę malarstwa Iwana Konstantynowicza Ajwazowskiego, Teodora Axentowicza i Rajmunda Pietkiewicza. Jak się okazało również wystawa XIX-wiecznego malarstwa gdańskiego wywołała ogromne wrażenie i cieszyła się dużym zainteresowaniem.
Louis Frierich Rydolph Sy przeprowadził się do Gdańska dopiero w wieku 27 lat. Urodził się w Berlinie w 1818 roku i również tam ukończył Akademię Sztuk Pięknych. Jest malarzem bardzo mało znanym, choć był postacią wśród gdańskiej bohemy połowy XIX wieku dość znaczącą, bowiem przez wiele lat piastował funkcję sekretarza gdańskiego Kunstvereinu.
Dwunasta edycja organizowanego od 2003 roku cyklu wystaw „Ocalić od zapomnienia” zgromadziła w auli gdańskiej ASP niezliczony tłum gości. Tym razem projekt jest wspólnym dziełem Okręgu Gdańskiego ZPAP, Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i kartuskiej Galerii Refektarz. Bohaterem przedsięwzięcia jest zmarły 5 marca 2013 roku prof. Rajmund Pietkiewicz.
W historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej odbył się wernisaż wystawy Andrzeja Piwarskiego. To wstrząsający, a zarazem bardzo bolesny zapis poruszających chwil naszego narodu. Z zadumą oglądamy te tragiczne sceny pełne bólu, wiedząc, że to właśnie one otworzyły nadzieję na lepsze życie. Życie w innym świecie. To wystawa, którą my Polacy powinniśmy zobaczyć. To wystawa do której europejczycy powinni mieć stały dostęp. To wystawa, która powinna trwać.
Coraz większym zainteresowaniem wśród miłośników historii Gdańska, których sukcesywnie przybywa, cieszą się wykłady organizowane przez Towarzystwo „Dom Uphagena”. Te cykliczne wykłady organizowane pod wspólnym tytułem „Kultura dawnego Gdańska” jak ostatnio miałem okazję przekonać się ściągają rzesze młodych ludzi, którzy już dziś prezentują olbrzymią wiedzę z zakresu historii naszego grodu. Ostatnie październikowe spotkanie było poświęcone gdańskim zbiorom Instytutu Herdera w Marburgu.
Ponowny przyjazd Wojciecha Kossaka nad morze we wrześniu 1901 roku, związany był z wybudowaniem nowych koszar dla pruskiego regimentu czarnych huzarów w Langfuhr (Wrzeszcz). Malarz na zlecenie cesarza namalował wówczas trzy duże, znakomite obrazy związane z historią tej formacji: „Walka o sztandar w Bitwie pod Heisbergiem - 1807”, „Czarni husarzy pod Düsselward - 1758” i „Szarża huzarów pruskich na baterie rosyjskie pod Jägersdorf - 1757”. Uroczystości dotyczyły wmaszerowania do koszar 1 Pułku Huzarów przeniesionego z Gdańska i 2 Pułku przybyłego z Poznania. Wszystkie trzy obrazy oraz inne z cesarskiej kolekcji trafiły na ściany istniejącego do dziś budynku, dawnego kasyna oficerskiego. Podczas prawie dwutygodniowego pobytu wiele czasu Wojciech Kossak poświęcał na rauty, kolacje ale także na manewry odbywające się na pobliskich poligonach. (Zaspa, Jasień i Morena).
Kiedy w 1823 roku Jan Jerzy Haffner otrzymywał od rządu pruskiego prawo do założenia kąpieliska w Copotach, miał już pewne doświadczenia. Zdobywał je w powoływaniu kurortu w Brzeźnie. Natomiast 350 km na północny-wschód w Połądze już od paru lat kąpiele morskie były znane i stosowane jako zabiegi lecznicze. Osobami, które w znacznym stopniu przyczyniły się do odkrycia zbawiennych dla zdrowia, bałtyckich kąpieli byli francuscy medycy, biorący udział w kampanii rosyjskiej. Wielu z nich, osiadłszy później nad Bałtykiem nie wróciło już do Francji. Przypuszczać należy zatem, że Morze Bałtyckie dla wypoczynku letniskowego odkryte zostało, niezależnie od siebie przynajmniej w kilku różnych miejscach.
Z gdańską malarką Magdą Heydą Usarewicz, pamiętającą jeszcze czasy „szkoły sopockiej” rozmawia Stanisław Seyfried.
Kiedy w 1951 roku zdawała pani egzamin do szkoły plastycznej w Sopocie, przez polskie środowiska twórcze przewijała się dyskusja na temat krytyki literackiej i artystycznej. Rada Kultury i Sztuki zwracała się wówczas do wszystkich instytucji kulturalnych i artystycznych z apelem „ pogłębienia walki o żarliwą, marksistowską, ugruntowaną na metodzie realizmu socjalistycznego oraz na doświadczeniach i osiągnięciach nauki i sztuki radzieckiej – krytykę literacką i artystyczną. …”
Odeszła nestorka gdańskiego malarstwa Urszula Ruhnke Duszeńko. Jej malarstwo trudne do zdefiniowania na pewno swój początek miało w założeniach postimpresjonistycznych. To tradycja solidnego opartego na rzetelnych podstawach malarstwa kolorystycznego oraz eksperymenty i poszukiwania nowoczesnej abstrakcyjnej formy pozwoliły jej wyłonić swój oryginalny styl.
Po śmierci w 1697 roku wybitnego gdańskiego malarza Andreasa Stecha, na przestrzeni kolejnego stulecia już tylko nielicznym udało się zbliżyć do poziomu artystycznego jego twórczości. Najzdolniejsi artyści powoli zaczęli szukać intratnych zleceń i wyższego poziomu życia już poza Gdańskiem. Największy rozkwit, miasto miało już za sobą a restrykcyjna polityka Fryderyka II wobec bogatego Gdańska powoli marginalizowała jego znaczenie. Obok paru zdolnych malarzy i grafików do których w XVIII wieku należeli: Johann Benedict Hoffman Starszy, Jacob Wessel, Daniel Klein, Christian Friedrick Falckenberck, Friedrich Anthon Lormann oraz Matthäus Deisch, wymienić należy Daniela Chodowieckiego (1726-1801), który również w wieku 17 lat opuścił swoje rodzinne miasto.
W piątkowy ciepły wieczór(19 września 2014), jakby stworzony specjalnie dla tego mijającego dnia, gdańszczanie mieli okazję za darmo obejrzeć przedstawienie pod gołym niebem. Podobnie jak przed blisko czterema wiekami, prawie dokładnie w tym samym miejscu gdzie stała , wybudowana przez Jacoba van dem Blocka Szkoła Fechtunku, otwarto Teatr Szekspirowski. Ziściło się marzenie prof. Jerzego Limona i kierowanej przez niego Fundacji Theatrum Gedanense, która 24 lata temu postawiła sobie za cel ...
Znakomita wystawia ”Linia i kolor”, wybitnego krakowskiego malarza Eugeniusza Gerlacha, przemknęła przez małą galerię ZPAP przy ulicy Mariackiej o wiele za szybko, jak na wakacyjny czas. Passa dobrych wystaw mimo wszystko nadal trwa. Teraz gdański okręg Związku Polskich Artystów Plastyków przygotował kolejny intrygujący pokaz, tym razem Barbary Ur Piwarskiej, znanej na europejskich salonach artystki z Wybrzeża, żony Andrzeja Piwarskiego.
Na pozór mało emocjonalne martwe natury Anny Bereźnickiej-Kalkowskiej robią wrażenie i zmuszają do pewnej refleksji. Przy bliższym ich poznaniu dowodzą o dużych umiejętnościach kompozycyjnych autorki. Często zachwycają użytymi efektami świetlnymi, a często odtwarzaniem różnych niewiarygodnie skomplikowanych faktur. Malarka należy do osób o stałych zapatrywaniach i poglądach, również na swoją twórczość. Praktycznie do dziś nie zmieniła obranej przed laty drogi. Nie eksperymentuje i nie poszukuje nowych środków wyrazu. Co nie oznacza, że jej malarstwo stoi w miejscu.
Dwie wersje malarskie ostrzału przez pancernik „Schleswig-Holstein” Westerplatte. Jedna jako „Ostrzał Westerplatte” autorstwa niemieckiego malarza Clausa Bergena, druga jako „Napaść na Westerplatte” polskiego malarza Mariana Mokwy. Od paru lat obserwuję w polskich mediach coraz mniejsze zainteresowanie rocznicą związaną z wybuchem II wojny światowej. W tym roku również byłem mocno zawiedziony. Jak tak dalej pójdzie, to za parę lat nasze dzieci, będą miały już duży problem z właściwym rozpoznaniem daty niemieckiej napaści na Polskę.
Coś niezwykłego jest w malarstwie Fritza Heidingsfelda (1907-1972). Coś co powoduje, że jego obrazy przywołują nostalgiczne wrażenie uduchowionego klimatu gdańskiej rzeczywistości. Jego pejzaże przeważnie prezentują widoki: morza, zatoki, Zalewu Wiślanego, łodzi rybackich. Obrazy dobrze nam znane, ale także widoki ...
Wydawnictwa prasowe należące do Polaków, podczas zaborów działały dość prężnie. Różnie układało się to w poszczególnych zaborach, np. na Śląsku, potentatem prasowym był Adam Napieralski, związany wcześniej z pelplińskim „Pielgrzymem”, a na Pomorzu Wiktor Kulerski wydawca od 1894 roku „Gazety Grudziądzkiej” wielonakładowej lokalnej gazety informacyjno–politycznej. Wiktor Kulerski jako wielki patriota polski mieszkający w Sopocie, mocno zaangażowany był ...
Pięćdziesiąt pięć lat działalności Towarzystwa to niezmiernie rzadki przypadek, nawet w dzisiejszych czasach. W Polsce działa 90 tys. organizacji pozarządowych i 6 tys. organizacji pożytku publicznego. Nawiasem mówiąc większość tych stowarzyszeń powstała po 89 roku. Wydaje się, że taką próbę czasu przetrwać mogły tylko wyjątkowe projekty. Widać Towarzystwo Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego do takich należy. W ciekawej rozmowie z prezesem doszliśmy do wspólnych wniosków. Zainteresowanie problematyką morską w Polsce nadal nie słabnie.